Przekłady |  Fraza

2024 |  2023 |  2013 |  2011

CECILIA WOLOCH / wiersze
FRAZA kwartalnik nr 1 -2 (123 - 124) 2024


                                                                                                                      

                                                                                      Cecilia Woloch

 

 

 

 

Co mi obiecano

 

Nic. Pierścionek i trochę soli. Ryż w białych butach. Muzykę. Lalkę. Książkę, którą mama czytała mi bez przerwy, gdy byłam mała: tygrysy zamieniające się w masło i mleko. Amulet od chłopca, który w kieszeni miał też nóż. Noc – nie obiecano mi świtu – gwiazdy zawieszone na niebie rękami mojego ojca. Miłość jak drzewo, na którego szczyt mogłam się wspiąć, a potem zeskoczyć i huśtać się lub latać. Łaski tak małe, że dałoby się każdą z nich ukryć w kwiatku. Mocne, białe zęby. Zegar z pereł, każda perła to godzina, a godziny niezliczone. Różową sukienkę, która zniknęła – gdzie się podziała? — i maleńką baletnicę wirującą i wirującą wewnątrz kopuły. Drzwi, co otwierały się i zamykały. Dom nie. Nie dom, ale historię, dla której żyję. Szczęście uciekające jak migotanie wiatru. Dwa wiadra zimnej wody, drewno na opał. I płomień.

 

 

 

 

Chłopiec na polach węglowych Pensylwanii, około 1929 r.

                                                                                                 Dla mojego ojca

 

Ale kim był naprawdę

ten chłopiec pogwizdujący

w drodze do szkoły, kiedy o świcie

z rękami w kieszeniach szedł

wzdłuż hałd, szybu kopalni,

chaty za chatą

a przed nim jego oddech parny

w otoczce mgły i sadzy?

 

Czy tylko przeżyj powiedziałby

temu chłopcu mężczyzna, którym on

pewnego dnia się stanie?

Na pewno wtedy był głodny,

czuł zimno

i strach

przed głodem, prawem,

paskiem ojczyma,

jego pijackim oddechem.

 

A co ja powiedziałabym temu chłopcu?

Że istnieje gdzieś

inny świat

i pewnego dnia w to wejdziesz

wciąż gwiżdżąc,

nie zapominając o chłopcu,

ani o jego głodzie, ani strachu,

drzwiach, którymi się wymknąłeś

stamtąd, gdzie nie było drzwi,

ani o kimś kto stał

i patrzył, jak odchodzisz.

 

 

 

 

Jej drzewo

                                 dla Marii Bakayzy, ur. w 1886 w Wisłoku Wielkim, zm. w 1949 w Detroit

 

Było sobie drzewo, które kochałam tak jak dziecko kocha drzewo z wzajemnością. Podobno nazywało się Srebrna wierzba. Ja wołałam na nie Babcia-Dziewczynka lub Babcia-Pod-Ziemią. Brodziłam bosymi stopami w jej cieniu w rzeczce, a potem leżałam w słońcu i nasłuchiwałam jej głosu. Kiedyś burza przeszła przez łąkę i nagle się ściemniło; nad głową przemykały wielkie statki chmur i wszystkie liście - języki mojej wielojęzycznej babci - odwróciły się blaskiem od wiatru. Z jego porywem wbiegłam w wysoką trawę jak w morze światła. Bałam się, że drzewo odleci. Spojrzałam za siebie, ale pień ani drgnął. Tylko gałęzie kołysały się jakby machały na pożegnanie; jak kobieta w drzwiach domu, jej ramiona, strząsające z fartucha okruszki dla ptaków. Ten dom spłonął doszczętnie, kiedy odeszła. Ta kobieta, która zmarła zbyt młodo, daleko od tego miejsca, wciąż mnie przyzywa. Dotarłam do drogi z naręczem polnych kwiatów, chwastów i jednej odłamanej gałązki. Wszystko na grób zalany niebem — szarym, potem srebrnym, potem zielonym.

 

 

 

Bez żenady

 

Chciałam napisać wiersz miłosny bez żenady.

Chciałam pójść na łąkę i tam

pochylić się i pocałować czubki traw,

 

a potem chciałam ją zabrać,

tę łąkę, i nosić ze sobą gdziekolwiek szłam.

Więc zerwałam jaskry, potem pęk czegoś

 

co kiedyś myliłam z krwawnikiem, a potem

trochę niebieskich i fioletowych kwiatków

i z mojego łupu zrobił się mały bukiet.

 

Chciałam postawić stopę na tych kamieniach w rzeczce

gdzie stawały stopy mojej babki,

a potem wystawić się na brzegu do słońca

 

i pozwolić motylom roić się w moich włosach.

Chciałam nasikać na ziemię i tak zrobiłam ...

przykucając za wierzbą obok rzeki

 

w głębokiej zieleni aż do pasa – aby włożyć

płynne złoto mojego ciała w ciało tej ziemi.

A potem chciałam burzy, która nadeszła

 

z niebiesko-czarnym wiatrem i kroplami deszczu

by wyrwać mnie z powrotem w kierunku nieba.

 

 

 

Tłumaczenie na język polski: Krystyna Lenkowska

 

 

 

Cecilia Woloch, amerykańska pisarka, opublikowała powieść i sześć zbiorów wierszy, m.in. „Tsigan: The Gypsy Poem” - poemat, który stał się artystyczną inspiracją wielojęzycznych, multimedialnych występów w Los Angeles, Paryżu, Warszawie, Atenach … Była stypendystką Fundacji Fulbrighta, National Endowment for the Arts, California Arts Council oraz CEC/ArtsLink International. Podróżuje po świecie jako poetka, nauczycielka creative writing i performerka. Prezentowany zestaw wierszy to jej debiut w języku polskim.

 

 

 

 

 

więcej