2023 |  2022

DANA GIOIA

CZAS LITERATURY nr 3 (19) jesień 2022

 

 

                                                                                                                                      

                                                                           

JABŁONIOWY SAD

 

Chyba nie pamiętasz – tego sadu

Po którym łaziliśmy w kwietniowe popołudnie,

Wspinając się na wzgórze za opuszczoną farmą.

 

Ja, miejski chłopak, który nigdy nie widział gaju

W pełnym rozkwicie ani nie oddychał gorzko-słodkim

Zapachem kwiatów zmieszanym z kurzem.

 

Nad nami ćwierć mili drzew w wonnych rzędach

Kopuł. Spacerowaliśmy alejką

Sami w wiosennej efemerycznej katedrze.

 

Mieliśmy szczęście, szczerze mówiąc,

Że byliśmy zakochani, ale nie kochankami –

Jasny palący płomień, sycony czystym pragnieniem.

 

Niczego nie skonsumowano, takie sekrety wychodzą na jaw!

Był moment kiedy stałem za tobą,

Wyciągnąłem rękę aby cię odwrócić w moją stronę … ale zastygłem.

 

Czego chcieć więcej od tego dnia?

Wszystkiego oczywiście. Może o to właśnie chodziło –

Dowiedzieć się że to, czego nie pochwycimy, przepada.

 

 

 

 

SIEDEM GRZECHOW GŁÓWNYCH

 

Daruj sobie tę pozostałą szóstkę, mówi Pycha.

Oni cię tylko wykorzystują.

Wprawdzie Żądza to laska,

ale ty możesz być lepsza.

 

I dlaczego ciągają nas

do tej tandetnej knajpy?

Jedzenie jest tak złe, że nawet Obżarstwo

nie jest w stanie dokończyć dania.

 

Spójrz jak Chciwość

znów napełnia swój kieliszek

myśląc, że nikt nie widzi,

podczas gdy Zazdrość łypie na twój talerz.

 

Szlag, jeszcze nie skończyliśmy, a Gniew

już się wykłóca o rachunek.

Tylko ja zwykle zostawiam

przyzwoity napiwek.

 

Niech spadają, cieniasy!

Na szczęście gruba dupa

Lenistwa już wychodzi.

Ale poczekaj. Opowiem

 

o tym co nie każdemu się podoba –

o szczególnej satysfakcji

trwania na pokładzie kiedy odpływa

ostatnia zapyziała szalupa.

 

 

 

 

PŁONĄCA DRABINA

 

                            Jakub

nigdy nie wszedł na drabinę

płonącą w jego śnie. Sen

przygniótł go jak brudny

kamień

                            i kiedy

miał się podnieść

jak płomień aby dołączyć

do chóru, poczuł, że ma dość

podróży

                            i zamknął

oczy na Serafinów

unoszących się bezwiednie

przez niemożliwe przestrzenie

pomiędzy szczeblami,

                            przegapił

kiedy wspinali się po świetlistej

drabinie, powoli znikając

w rozproszonym świetle

pomiędzy gwiazdami,

                            przespał

to wszystko, kamień

na kamiennej poduszce,

drżący. Ciążenie

zawsze większe niż pragnienie.

 

 

 

 

ZADUSZKI

 

Przypuśćmy, że nie ma nieba ani piekła,

A zmarły już nigdy nie opuści ziemi,

I że, kiedy ciało gnije, dusza się uwalnia,

Słaba i ułomna w drugim urodzeniu.

 

I potem niewidzialna, wznosząc się do światła,

Każda trafia na świat, którego nie dotyka i nie słyszy,

Gdzie barwy blakną i, gdy dusza woła,

W powietrzu trwa niezmiennie nieprzerwana cisza.

 

Jak płaski wydaje się ocean bez swojego ryku.

Bez ukłucia soli, rześkiego podmuchu.

Zachód słońca rozmywa się w szarawy opar

Poranny opad śniegu jest tumanem prochu.

 

Nie czują igieł leśnego poszycia.

Sosny tym razem nie mają zapachu.

Przekraczając strumień, obserwują przepływ

Nieprzerwany gdy do wody schodzą z brzegu. 

 

Chcą aby wiatrem stały się ich głosy

Nienamacalnym jak one – podobnie do ich płaczu

By w koronach drzew wyły, przesłaniały księżyc,

Kotłowały czarne chmury wyżymane w deszczu.

 

Ale one są cichą wschodzącą mgiełką.

Smugą dymu w powietrzu rozwianą.

Obserwują cienie rosnące na trawie.

Blednięcie róży jest dla nich rozpaczą.

 

 

 

 

JĘZYKI OGNIA[1]

                                                                            Po śmierci syna

 

Ani smutki popołudnia, czekające w cichym domu,

Ani noc bezsenna, nie przynoszą ulgi, kiedy pamięć

Powtarza swoje oskarżenie.

 

Ani poranny ból złudnego marzenia, ani modlitwy

Improwizowane do niepoznawalnego boga

Nie potrafią ugasić żaru.

 

Nie jesteśmy już tacy sami. Śmierć przemówiła swoim językiem ognia

I naszą niewinność skonsumowały nieubłagane

Płomienie. 

 

Pociesz mnie kamieniami. Ugaś moje pragnienie piaskiem.

Podaję ci tę dłoń winowajcy pokrytą bliznami

Aż inni połączą nasze prochy.

 

 

 

 

 

tłumaczenie: Krystyna Lenkowska

 

 

 



[1] Angielski tytuł to „Pentecost”, odnoszący się do płomieni nad głowami Apostołów, rozdzielonych języków w kształcie ognia, które pojawiły się po zstąpieniu Ducha Świętego w pięćdziesiątym dniu po Zmartwychwstaniu