Archiwum wierszy  |  Twórczość |  Twórczość 2008 |  Twórczość 2010 |  Twórczość 2011 |  Twórczość 2015 |  Twórczość 2020






Twórczość nr 6 (787), czerwiec 2011

    NATURALNIE

Przychodzi mąż
potem na świat przychodzi syn
syn rośnie
dostaje siwka z drewna
i żywego psa w ciapki.

Malujemy krzywe ściany
na niebiesko i łososiowo.

Syn wyrasta i odjeżdża
starym autem
zostawia konia psa
i pępowinę naturalnie.

Bierze sobie żonę
żona bierze dziecko
kupują nowy czarny samochód
i rower dobrze wypasione.

Jedzą sushi
na kwadratowych talerzach
śpią w białych ścianach
i meblach
czarnych doskonale.




    BLIZNE

Kościółku gotycki w pogórzańskim mrokowisku
za grafitową skałą mgły
jakby nie dość ciemnogrodu i kości!
Ślepy pielgrzym małowierny ludek
na próżno wytężam wzrok
na sen zaklęty i ustanowiony.

Wkrótce nadciągną anielskie iluminacje
noc wyłoni twój święty kadłub
a oczy wież kościelnych zbieleją w Starej Wsi
jak wypatrzone oczy starego latarnika.
Tłum świata będzie się modlić za ten blask
składać bilon ofiarny
ochryple wychwalać cię pieśnią
i niemy stroić twoje stare

blizny.




    NIDZICA - OLSZTYNEK

Wokół chmury suną synchronicznie.
Na mrugnięcie okiem
kalejdoskop łąki tworzy kapitalne wzorki.
Dziś któreś ze słońc spada balsamicznym światłem
jakby milion lat temu nie było pożarem
i świat nie był taki
i nie będzie nim jutro
i nie wiem było podobne do wiem
bez kiwnięcia Palcem.




    Znikanie

Żeby usłyszeć jak po ciemku siusiasz w głębi domu
rozlewając miód cienki, rozedrgany, argentyński, uparty
Pablo Neruda "Wdowie tango"

Znika człowiek
i nagle okazuje się
że nie dość rzetelną
pamięć zostawił po sobie.

Może zacierał ślady
sztubak a ona jak plama
pod stołem uparta
nieważna.

Wydawało się że wróci
jak deszcz lub listonosz
zadzwoni odda pieniądze
napisze wiersz lub manifest.

Jedno zniknięcie zmienia
kilka obecności które trwają
chodzą w zwolnionym tempie
(400 klatek na sekundę) celebrują krok.

Krok staje się ważniejszy niż dług
rewolucja i literatura.
Ogląda się go w kinie w zoo
w sobie żeby nie przegapić.

Nawet milknących kroków w toalecie
jak zanikanie gatunku
czuwanie po ostatnią klatkę
stop.




    W KOLORZE MALWY

On zagrał
walca potem łąkę i powietrze.
Ona się uniosła nad gorzkosłodką trawą sonatą
i nad tym preludium
jakby ciałem już i jeszcze nie istniała
powiedziała i zaprosiła go do siebie
jutro po południu.

Mon Dieu!
Pali cygaro nosi spodnie
(czy jest kobietą?) kapelusze jak pochodnie
biało-czerwony strój.
Podobno krąży w niej krew polskiego króla.
I mazurki polonezy też tańczyła
Boże mój!

Wkrótce
wstawi do niej swój fortepian modny.
Mądre książki pisze co dzień po kolacji ta nowa matka
jak żona faraona.
Nazywa go swoim geniuszem i cherlakiem.
Jej dzieci warują pod drzwiami alkowy z nadzieją
że skona.

Na Majorce
on charczy i zdycha.
Zabija go wilgoć w palcach i deszczu
monotonna struna.
Boi się śmierci i współczucia.
Doktorzy z wyspy mówią że zaraz umrze albo
że już umarł.

W Paryżu
czekają salony.
On dandys wkłada gilet w kolorze malwy i rękawiczki
jak gryka jak śnieg białe.
Szkarłatna burza wzbiera mu się w piersi.
Od jej iskier wszystko stanie w ogniu
doskonałym.

Kaszle
i krwią pluje.
W sercu za mostkiem polska tęsknota bezsenna
jak kosmiczna zorza.
Ona taka okropnie żywa i piękna.
Wokół królowie życia piją żrą bawią się a po nich potop
i pożar.

Tam daleko
światło się śniło
i niebo co wstaje nad brzeziną w czystych kwintach
i oktawach.
Tu powały jak konary spadają w piekielne trytony. Kto ty?
Graj synku nie daruj żadnym dźwiękom
nie przestawaj.