Archiwum wierszy  |  Twórczość |  Twórczość 2008 |  Twórczość 2010 |  Twórczość 2011 |  Twórczość 2015 |  Twórczość 2020




Twórczość nr 4/2008

    TATO


Leży z otwartymi ustami,
ze szczęką zapadającą się w czaszkę,
w głąb siebie,
wycofany z mowy.
Najpierw z kilku języków obcych,
potem stopniowo z przyrodzonego języka,
z rutynowych zdań codziennych.

Najdłużej trwają odruchowe zdziwienia.
To już wiesz wszystko?
Odkrywa swoją chorobę od nowa,
ukrywa obcego siebie przed ludźmi.
Najrzetelniej siebie przed sobą,
przed tym, któremu na chrzcie dano imię Jan.
Zasłania się milczeniem,
zaciska usta,
nie może zdradzić, że ktoś w jego głowie
nakłada mu różne światy na siebie
i te światy wystają z niego nieopatrznie
jak koszula z niedopiętego rozporka,
skrawek kolażu,
dysonans z gardła,
sprośne hasło na serwetce,
całe to picu bajo bongo.
Nie, tego nie można się domyślić.
Robi więc mądrą minę,
gdy tak duma nad słowem słowo,
które właśnie z niego wyskoczyło
razem z krótkim spazmem szlochu.
Na szczęście zaraz o tym zapomina.
Na nieszczęście wciąż czuje,
że nie pamięta swojej pamięci,
prawie pamięci,
prawie nie pamięta
siebie.
Ukryć TO jest celem
od dzisiaj i od tego miejsca.
Co to jest miejsce?
Bez pamięci nie da się żyć w bloku na piętrze,
którym? Trzecim czy dwudziestym trzecim,
czy tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim?
Obce znajome osiedle jest wielkim kamiennym basenem.
Przecież nie umiem pływać.
Kiedyś tędy szło się do córki. Niedaleko.
A teraz trzeba płynąć.
Fala zalewa, zatapia. Nareszcie ląd.
Potworne zmęczenie.
Dlaczego inni tak patrzą, nie podają ręki, szklanki?
Dociera z narażeniem życia. Czy jest odkrywcą?
A jeżeli był tu już wcześniej?
Rozpoznaje drzewa, sprzęty, twarz obcej kobiety.
Pora wracać do domu, do siebie. Gdzie to jest?
Jest zbyt zmęczony żeby pamiętać.
Jutro poszuka lepiej.
Co to jest jutro? Czy to jest to samo co miasto?

Leży na wznak. Wystają z niego kroplówka i cewnik.
Leży z oczami zapadającymi się w siebie.
Jakby w głębi chciał zobaczyć,
znaleźć
szukanie
w nim prawdę
w niej dom
w nim siebie.
Co znaczą te słowa?
Mamo!


    OSTATNIA SOBOTA, RANO

Dzwonek telefonu. Matka w histerii, że ojciec chyba umarł.
Nie wiem czy chodzi o to, że umarł czy że nie umarł.

Pięć lat temu śniło mi się, że leżał nieżywy, a letnie światło
dotykało minerału jego głowy.
Byłam koronkową firanką w oknie.

A teraz ten krzyk i płacz w słuchawce.
Nie wiem czy wybiec z mokrą głową czy ochłonąć.

Leży długi na zbyt krótkim łóżku ze stopami na podłodze,
zbyt ciężkimi żeby sama je podniosła.

Wzywamy karetkę pogotowia po raz pierwszy w życiu.

Od jakiegoś czasu wyobrażała sobie ambulans pod blokiem.
Wjeżdżał na sygnale, a wszyscy sąsiedzi w oknach.
Potem ćwiczyła to wyobrażenie wiele razy.
Najpierw w gorączce, potem w złości, w końcu w nadziei.
Lekarz pogotowia zleca paliację.
A przecież tato ma brudne paznokcie!
No właśnie, ma żałobę pod paznokciami.
Ona bez okularów obcina mu paznokcie u rąk. Kaleczy go.
Wybudza ze śpiączki. Kaleczy drugi raz.
Leci żywa krew. Bandażuje mu dwa palce.
Potem karmi go mleczną papką. On we śnie rusza żuchwą
na zapach ulepku, a może na pacnięcie łyżką o brodę.
Wydaje z siebie kosmiczny pisk.
Papka parzy. Ona się piekli.

Wynoszą go na krześle, bo nosze nie mieszczą się w holu.
Chwyta się poręczy jakby sam schodził po schodach,
taki wysoki, wyprostowany, z głową wiechą,
frunie z zamkniętymi oczami na pamięć, płynie w dół.
Ślizga ręką po poręczy, muska ją z fasonem.
Nagle zatrzymuje swój konwój jak koń, który stanął dęba.
Zaciska mocno dłoń, chwyta się życia.
Ktoś odrywa mu ręce, lejce, wyszarpuje.
On nie puszcza, płacze.

Ona wygląda jakby traciła wiarę.
Kładą go do wozu. Dopychają.
Wystają nogi zakończone żółto-liliowymi paznokciami,
których nigdy nie widziałam.
Pada deszcz. W oknach ani jednej żywej duszy.


    ALZHEIMER


Ciało mojego ojca staje się miękkim nowonarodzonym szczeniakiem.
Wiotczeje.
Ale jego oczy wilczeją.

Zstępują w czarne oczodoły i wnikają do wnętrza głowy,
do jej tajemniczego przeznaczenia.
Może wracają do źródła? Do siebie sprzed milionów lat,
kiedy ogień był ich największym wrogiem, a zew głodu,
zew krwi, był jedynym sprzymierzeńcem.

Tam urządzają sobie polowanie na ofiarę, wiele ofiar,
na całe stada dzikich istnień, bezbronnych jako one same.
Krążą po swoich polach marsowych do upadłego. Istna jatka!
Piekielnie zmęczone nieruchomieją, zamykają powieki
i szepczą wargami swój rachunek sumienia:
krwawy żer po prawej
padlina po lewej
na środku moje dwie ręce. Za dużo ich, za mało.
Ich słabe ciało kładzie się po kątach, zaroślach, jak dogorywający pies.

Instynkt mówi, że święty spokój jest nadzieją, ostateczną instancją.
Tylko gdzie jest ten łów nadziei?

Mój ojciec jest chory na wilcze oczy.
Nigdy nie słyszałam o wilku chorym bardziej niż
śmiertelnie.



   W DOMU OPIEKI SPOŁECZNEJ

Drzwi do pokoju ojca są zamykane od zewnątrz
o godzinie osiemnastej zero zero.
Każdy może przekręcić zamek w prawo
i wejść do środka.
Nikt nie może otworzyć go z drugiej strony, Nikt
nie może wyjść tak po prostu.

Bo nie wychodzi się w kosmos
w nieopancerzonym ciele.

Jeśli się patrzy bardzo długo i intensywnie na drzwi,
jeśli się przenicowuje właz drzwi,
one szumią i otwierają się jak światło.
Wtedy Ktoś wchodzi do wewnątrz i uśmiecha się.
Przynosi błyszczące jabłko i słodką bułkę.
Zaraz znika albo staje się Kimś innym kto zostawia
to samo jabłko.

Potem można zamknąć oczy i czekać.
Jeśli nie da się czekać można wymontować klamkę włazu,
schować ją do tylnej kieszeni spodni od dresów,
która teraz jest na brzuchu.

Nie wolno zdradzić, że ma się klamkę
do świata, w którym jest się Kimś
kto wie
kim jestem.



   SZPITALNE RACHUNKI

Wdepnęłam niechcący w przezroczystą kałużę przy łóżku ojca.
- Glukoza - mówi chora leżąca obok.
Rzeczywiście jest przeciek w kroplówce.
Co siódma kropla spada na podłogę. Policzyłam.

Schodzę schodami przeciwpożarowymi i słucham miarowego przywierania
i odklejania się podeszew.
Zabieram ze sobą coś co mogło być życiem.
Wynoszę to na butach razem z kurzem, roztoczami.

W miarę schodzenia zamierają piski kroków, które liczę z trudem.
Lepkość miesza się z brudem ulicy, zatraca się.

Czy można policzyć ile czego zabrałam mu przez te lata,
ile ujęłam lub rozmieniłam
na drobne krople?