Wyborcza na żywo. Lenkowska o "Babeliadzie"

Jesteśmy dłużnikami KOR-u i "Solidarności". Ktoś musiał ryzykować, wychodzić na ulicę, przeskakiwać płot, aby nam się żyło lepiej, demokratyczniej. I żyje nam się znacznie lepiej, ja - świadek socrealizmu - mogę to porównać. Nie mogę jednak pojąć, w imię czego nowy rząd chce zniszczyć te osiągnięcia.

Magdalena Mach: Jako poetka i pisarka jest pani szczególnie wrażliwa na słowa. Jak pani reaguje na język obecnej władzy: np. o ludziach gorszego sortu albo ostatnio - ministra Waszczykowskiego - o strajku kobiet: "Niech się bawią"?

Krystyna Lenkowska*: To, co charakterystyczne dla języka nowej władzy, to m.in. ubóstwo. Mam czasem wrażenie, że niektórym prominentom wystarczy około 300 słów (in total ) do wyrażania "nowej Polski". Obawiam się, że to nie jest dobra zmiana językowa. To regres. No i te nieszczęsne samogłoski nosowe w odmianach czasowników, np. "pójdą, zrobią, będą". Od Gomułki to się słyszy, ale już dość!

Hasło "gorszy sort" to jest skandal na poziomie dyskursu politycznego i oby był tylko dowodem megalomanii, która się wymsknęła ze swojej intymności. Bo jeśli jest to elementarne poczucie wyższości "rasowej", to na serio bójmy się o swoją przyszłość. Słowa kreują rzeczywistość. I tylko w sztuce możemy sobie pozwolić na prowokacje artystyczne, choćby po to, aby przedstawiając zło, je "odczarować". W realu, osoba publiczna, jeśli nie ma wrodzonych predyspozycji, musi przejść doskonały kurs dyplomacji werbalnej oraz body language , aby nie prowokować do "wojenek i wojen". Reakcja ministra Waszczykowskiego dowodzi, że on nie wie, po co miliony Polek strajkują, bo na pewno są to już miliony. Chodzi o życie właśnie, a nie odwrotnie. Widać na ministra zdrowia on również się nie nadaje. No i kurs dyplomacji też się kłania.

Reakcją na język pogardy władzy może być wycofanie się z życia publicznego. W PRL-u mówiło się o emigracji wewnętrznej inteligencji, niektórzy uważają, że ona teraz powróciła. Pani się nie wycofuje, przeciwnie - aktywnie udziela się w marszach KOD-u, w poniedziałek uczestniczyła pani w strajku kobiet w Rzeszowie. Czy wierzy pani, że wyjście ludzi na ulicę przyniesie skutek, zaczną być słuchani?

- Od czasów strajków "Solidarności" w PRL, mam na myśli "Solidarność" Wałęsy, Mazowieckiego, Michnika, Kuronia, Frasyniuka, nic mnie tak nie poruszyło do tej pory, w sensie aktywności publicznej, jak ruch KOD i Czarny Protest. Jesteśmy dłużnikami KOR-u i "Solidarności". Ktoś musiał ryzykować, wychodzić na ulicę, przeskakiwać płot, aby nam się żyło lepiej, demokratyczniej. I żyje nam się znacznie lepiej, ja - świadek socrealizmu - mogę to porównać. Nie mogę jednak pojąć, w imię czego nowy rząd chce zniszczyć te osiągnięcia. W imię swojej wątpliwej "kariery"? Byle jakiej pamięci w historii? Zawsze trzeba mieć nadzieję na zwycięstwo demokracji, wbrew wszelkim trudnościom, wbrew brakowi przesłanek na sukces. I właśnie polski ruch "Solidarności" w latach 80. podbił słońce motyką.

To, że polska ulica 3 października 2016 roku była słyszalna na świecie, to oczywiste. Czy jest słuchana i traktowana poważnie przez nasz rząd, który ma ambicje i hasła demokratyczne? Nie wiem. Obawiam się, że ci, którzy nie rozumieją, co się dzieje, np. pan Waszczykowski do nich należy, nie traktują nas poważnie. Może jednak z powodów sprzecznych, wbrew pozorom, z demokracją interesów, a może nie staje im wyobraźni? Nie wiem, co jest gorsze. Mniej się jednak boję koniunkturalistów niż fanatyków.

Niektóre kobiety, niebiorące udziału w poniedziałkowym strajku, tłumaczyły, że problem aborcji ich już nie dotyczy. Co by im pani powiedziała?

- Problem demokracji i wolności dotyczy każdego, bez względu na wiek i płeć. Tak więc ten wykręt niezaangażowanych kobiet mnie nie przekonuje. Jest też egoistyczny. Jednak powtórzmy: Czarny Protest jest "pro life", a nie odwrotnie. Nie sądzę, aby kobiety, które nie traktują poważnie swojej ciąży, wyszły jawnie na ulice. O takich i ja też myślę ambiwalentnie. W proteście uczestniczą ludzie światli, którzy nie chcą pozwolić, aby nasz kraj cofnął się do wieków ciemnych, zanim medycyna była w stanie ludziom pomagać. Choćby kobiecie, która nosi w sobie martwe dziecko, lub innej, której dziecko potrzebuje ingerencji medycznej w jej łonie. W świetle nowego prawa lekarze mogą się wymigać od pomocy w podobnych przypadkach, powołując się na prawny casus, a nie medyczny. Już to robią na Podkarpaciu, ze strachu. Kobiety, które zawdzięczają nowoczesnej medycynie życie lub zdrowie swoje i dziecka, przemawiały w sobotę i poniedziałek w Rzeszowie. Te kobiety to żywe dowody na to, że Czarny Protest jest walką o życie oraz wolność decydowania o własnym życiu.

Czy kobiety w Rzeszowie pokazały swoją siłę? Jakie ma pani wrażenia po czarnym poniedziałku?

- Jak na stosunkowo małe miasto oraz rzekomą stolicę "bastionu PIS-u", było nieźle. Nie znam dokładnych liczb. W sobotę pod urzędem wojewódzkim - ok. 200 osób, a w czarny poniedziałek, mimo paskudnej pogody - ok. 300, może więcej, osób szło w marszu-proteście z Rynku pod pomnik Czynu Rewolucyjnego. Tak, kobiety pokazały swoją siłę. Byli też mężczyźni. Wiele osób spontanicznie zabierało głos. Przekrój wiekowy od 18 plus po 80 lat plus. Poczucie wolności nie ma wieku.

Uczestnicząc w marszach KOD-u, w strajku kobiet, manifestując w ten sposób swoje poglądy, wydaje się pani być dokładnym przeciwieństwem Babel, głównej bohaterki pani debiutanckiej książki prozatorskiej pt. "Babeliada". Ona jest kobietą wycofaną, introwertyczną. A jednocześnie podrzuca pani mnóstwo drobnych tropów, które łączą panią z Babel, jak choćby dom z widokiem na miasto. Ile tak naprawdę jest Krystyny Lenkowskiej w Babel?

- Babel dałam nieco swoich cech: niektóre fobie, jak np. strach przed wodą, w książce absurdalnie wyolbrzymione. Także to, że w końcu, mimo rezerwy wobec życiowych deklaracji, Babel osiada w rodzinie. Dałam jej też zamieszanie w języki obce. Ale dałam coś z siebie także mężczyźnie, Homerowi: np. podróżowanie po różnych kontynentach. Trochę ukradłam od mojego męża dla postaci męża Babel. Maks z jednej strony jest samcem Alfa, ale z drugiej jest tu postacią najbardziej zrównoważoną w relacjach, choć nie bez wad. Każda z postaci została obdarzona przeze mnie obsesją doprowadzoną do absurdu. Homer podróżuje latami wyłącznie według tajemniczej, romantycznej mapy, Babel zbiera przysięgi małżeńskie w setkach języków, Maks gromadzi różne "niepotrzebne" przedmioty. Zdobył na przykład ogromną ruletkę matki francuskiego poety Apollinaire'a i postawił ją na środku mieszkania. A mój mąż ma olbrzymi patefon...

Publikacja jest trochę aktem narcystycznym, w równym stopniu jest niesiona chęcią konfrontacji z publicznością. A co pcha do pisania?

- To są dwa zupełnie inne uczucia: pisaniu, zwłaszcza wierszy, towarzyszą uczucia frenetyczne. Porównałabym ten stan do horror vacui, lęku przed pustką. Wiersz to wypełnianie przestrzeni emocjami, uczuciami. Organiczny zew wiecznej próby, doświadczany samotnie, w relacji jedynie z samym sobą. Ale w momencie, kiedy książka jest już aktem nieodwołalnym, jestem kimś innym - czytelnikiem, menedżerem swojej-nieswojej książki. Dopiero w momencie, gdy ta energia już się zmaterializowała, włącza się myślenie o tym, co ludzie pomyślą, jak to odbierze krytyka? Za każdym razem czuję się debiutantką i mam tremę.

"Natchnienie poetyckie przypomina wizytę nieproszonego ducha, oczy okrągleją, ręce drżą, język się plącze" - opisała pani akt tworzenia w "Babeliadzie". Czy poetyckie natchnienie dopada panią w sytuacjach nieoczekiwanych?

- Najczęściej w podróży, kiedy jestem pasażerem i czuję się jakby zawieszona w czasie i kosmosie.

Nosi pani przy sobie notesik?

- Na ogół o nim zapominam, dlatego wyciągam mężowi z zakamarków samochodu niepotrzebne faktury.

"Babeliada" nie jest historią życia Babel. Jest zapisem realistycznych i surrealistycznych obrazów. Te wybrane momenty jej życia wydają się przypadkowe, ale tworzą mapę kobiecych emocji. Dlaczego zdecydowała się pani opisać je prozą?

- Nie było nigdy metodycznego momentu postanowienia pod tytułem: "a teraz piszę prozę". Kiedyś syn podrzucił mi książkę o tym, jak napisać dobry scenariusz - sugerując widocznie, że moje pisanie mogłoby się na coś wreszcie przydać (śmiech ). Ale ja tego nie mogłam czytać, mnie nudzi każda instrukcja. Nie lubię planować historii od początku do końca. Zaczynając pisać o Babel, również nie miałam zielonego pojęcia, jak się ta historia rozwinie. Kradłam z biografii swojej i innych osób, ale nie wiedziałam, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. Po kilku opowiadaniach, układających się w rozdziały powieści, pomyślałam, że może one wcale nie są ciekawe? Rozstawałam się z Babel, czasem na lata. Dowartościowało mnie to, że "Fraza" wydała pierwsze opowiadanie o Babel, a drugie i trzecie ukazało się w Nowej Okolicy Poetów, ale potem znowu zapadła cisza i pomyślałam, że chyba jednak porzucę ten trójkąt miłosny: Babel - Homer - Maks. Wtedy naciskała mnie przyjaciółka Ewa Hryniewicz-Yarbrough, tłumaczka i eseistka, mówiąc: "To jest dobre, pisz" i po latach w końcu z wyrzutem: "Kiedy masz zamiar to wreszcie wydać?".

"Babeliada" to także nieoczywista historia miłości...

- To trochę prześmiewcza opowieść o marzeniu o miłości platonicznej. Babel nim żyje. Każdy chyba marzy, choćby w młodości, o miłości platonicznej, a szczególnie kobiety. Niektórym przechodzi, innym nigdy. Chcemy, żeby kochano nas bez względu na wszystko, nam się należy ta jedna, jedyna idealna miłość, a jeżeli ona się nie zdarzy, to my ją sobie wymyślamy. Krystyna Rodowska w swojej recenzji napisała, że " » Babeliada «to wieczna pochwała wyobraźni".

Opowiadania o Babel przeplatane są miniesejami o pisaniu, o pani emocjach, o pani życiu. Dzięki nim staje się pani niemal równorzędną bohaterką książki.

- To był początkowo mało poważny pomysł na pogrubienie książki, bo kiedy już postanowiłam ją wydać, pomyślałam, że jest za chuda. Wtedy wymyśliłam te "zakładki", czyli dziennik-niedziennik: to są antytraktaty, a nawet traktaciki (śmiech ), o sztuce i pisaniu, ironiczne i bardzo poważne jednocześnie.

"Babeliada" zbiera entuzjastyczne recenzje. Czy nabrała pani apetytu na więcej prozy?

- Może nabiorę apetytu, jeśli wysiłek tego przysiadania fałdów będzie rokował szerszym zainteresowaniem efektami mojej pracy. "Poetów bez Nobla" nie traktuje się poważnie (śmiech ). Usłyszałam w rzeszowskim ratuszu: "Aha, mąż ciężko pracuje, a pani sobie wiersze pisze". Pisanie wierszy traktuje się zwykle z przymrużeniem oka, bo przesłanie w mowie wiązanej nie zawsze łatwo uchwycić; statystyczny czytelnik coraz mniej ma ochotę na wysiłek i interakcję twórczą. A mowa prozy wydaje się bardziej przystępna, no i można o tym powiedzieć: "Powieść!, więc jest coś w tym poważnego"? (śmiech )

*Krystyna Lenkowska

Poetka, felietonistka, tłumaczka literatury anglosaskiej, animatorka życia literackiego. Mieszka w Rzeszowie. Publikowała w Polsce i za granicą: w USA, Albanii, Bośni i Hercegowinie, Czechach, Indiach, Izraelu, na Litwie, w Macedonii, Meksyku, Mongolii, Rumunii, na Słowacji i Tajwanie. Jest laureatką międzynarodowych nagród poetyckich. W 2012 r. zdobyła główną nagrodę w międzynarodowym konkursie w Sarajewie "Seeking for a Poem". W 2013 otrzymała prestiżową nagrodę MENADA na XVII międzynarodowym festiwalu poezji DITET E NAIMIT (Macedonia -Albania). Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i międzynarodowego stowarzyszenia Poetas del Mundo. Autorka dziesięciu tomów poezji, w tym roku zadebiutowała jako prozaik powieścią pt. "Babeliada".

"Babeliada"

"Jest w »Babeliadzie « wszystko, czego w prozie szukam: wyczucie rytmu i muzyka. Zatem wyrosło Lenkowskiej drugie skrzydło: proza" - napisał o debiucie prozatorskim Krystyny Lenkowskiej, znanej rzeszowskiej poetki, Bogdan Loebl, poeta, prozaik, autor kultowych tekstów do przebojów zespołu Breakout.

To książka wielorazowego użytku. Zdecydowanie tak. Po pierwszym, zachłannym czytaniu można do niej z taką samą przyjemnością powracać nieskończoną liczbę razy. Otwierając na przypadkowej stronie, niespiesznie smakować wyrafinowany poetycki język, subtelny dowcip, intelektualne bogactwo wysokiej próby.

"Babeliadę" wydało w tym roku Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne "Fraza".

Wyborcza.pl |  gazeta skany