10 grudnia 2020
"TEN WŁAŚNIE, A NIE INNY JA"

DWA PORTRETY (TRUMIENNE)

(…)

                       Magdalena Rabizo-Birek: Chciałabym poprosić o głos Krystynę Lenkowską, która jest znakomitą poetką, tłumaczką Emily Dickinson. Poetką tego miejsca, tego samego, co Janusz, kawałka świata. Pisała kilka razy o jego twórczości Szubera. Czytałam dziś rano jej piękne wspomnienie o nim[1], polecam je państwu, zawarła w nim także ważne uwagi na temat jego twórczości. Jest też – o czym wspomniałam – wydawczynią pięknego tomu Szubera Las w lustrach w serii „Przylaszczka”, z barwnymi reprodukcjami obrazów Henryka Wańka, w przekładach na angielski Ewy Hryniewicz-Yarbrough i Clare Cavanagh. Być może Ewa Hryniewicz-Yarbrough, za twoją to, Krystyno, podpowiedzią zainteresowała się jego poezją, co kilka lat później zaowocowało wydaniem w jej przekładzie amerykańskiego wyboru wierszy Szubera They Carry a Promise w znakomitej serii amerykańskiego wydawnictwa. Jak wspominasz Janusza? Czy twoim zdaniem istnieje w polskiej poezji „szkoła Szubera”? Czego ty nauczyłaś się od niego? Co jest dla ciebie jako poetki i czytelniczki istotne w jego poezji?

 

 

                   Krystyna Lenkowska: Na pewno wiele się od niego nauczyłam. Nauczyłam się tego, że należy mieć bardzo wyraźną dykcję. Poeta musi być rozpoznawalny już w pierwszej frazie, w kilku pierwszych frazach. Nasza znajomość zaczęła się od spraw okołoliterackich, byliśmy uczestnikami festiwalu Przemyska Wiosna Poetycka. Jak wspomnieli przedmówcy, Janusz był człowiekiem rozmownym i bardzo przystępnym, od pierwszej rozmowy poczułam, że się zakolegujemy, że jest to ktoś, z kim można usiąść w jego samochodzie po stronie kierowcy (bo on siedział po stronie pasażera) i po prostu gadać. Od razu zagięłam parol towarzyski na Janusza, bo dał mi takie przyzwolenie, nie tylko przyglądałam się jego wierszom, ale postanowiłam je wydać, nie będąc w zasadzie wydawcą, bo co to za wydawca, który wydał w życiu trzy książki. Na promocji drugiego tomu z tego cyklu „Przylaszczka”, w pubie Prohibicja, powiedziałaś Magdo, że wydawanie tak drogich książek to ekscentryczność. Miałaś rację, finansowo odpłynęliśmy z mężem na tych książkach, nasza naiwność była niezmierna, ponieważ nie mieliśmy żadnej logistyki wydawniczej. Co z tego, że książki były piękne, podziwiane, bibliofilskie, kiedy nie umieliśmy ich sprzedawać, nawet nie mieliśmy czasu się tego nauczyć, będąc szkołą językową pełną parą. Ale bardzo się cieszę, że ta książka Szubera powstała, bo miałam szansę zaprzyjaźnić się z wielkim poetą. Zgadzam się z Janem Wolskim, że współpraca z Januszem była bardzo specyficzna. On był urodzonym logistą, był niesamowicie precyzyjny. Gdyby życie potoczyło się inaczej, a – jak wiemy – w wierszach często wysnuwał hipotezy: „co by było gdyby” – może zostałby dyrektorem wielkiego przedsiębiorstwa (śmiech). Długo pracowaliśmy nad jego książką. Często jeździłam do Sanoka, miał swoje wymagania i oczekiwania. Do książki wybrał wybitne obrazy Henryka Wańka, dzięki czemu poznałam też artystę i do tej pory jesteśmy w kontakcie. Myślę, że każdy z nas ma takie wrażenie, że przyjaźnił się, a co najmniej kumplował się z Januszem Szuberem. On dawał nam odczuć, że jesteśmy ważni. Ja też miałam takie nieobiektywne wrażenie, że jestem jego przyjaciółką, a w książkach wymienialiśmy dedykacje o przyjaźni. Wiele razy pielgrzymowałam do Sanoka i spotykałam w jego domu ciekawych ludzi. Dzięki temu, że Ewa Yarbrough tłumaczyła wiersze do Lasu w lustrach, miałam szansę ją poznać bliżej i do tej pory przyjaźnimy się. Później była też moją tłumaczką. Jeżeli nawet straciłam pieniądze z powodu niewypracowanej logistyki wydawniczej, to tylko w cudzysłowie straciłam, bo zyskałam dużo więcej. Zyskałam fantastyczną znajomość z wybitnym poetą. Byłam też pośredniczką między Ewą a Januszem do końca. Janusz w każdym liście, w każdej rozmowie telefonicznej, pytał mnie o nią, jakbyśmy często przebywały razem, a przecież ona mieszka w Bostonie, a ja w Rzeszowie. Ewa przetłumaczyła wiele jego wierszy na język angielski, przede wszystkim ten, który ukazał się w „The New Yorkerze”, co jest bardzo ważne, bo niewielu polskich poetów publikowało w tym słynnym piśmie. Janusz był ogromnie dumny ze swojego świetnego amerykańskiego tomu They Carry a Promise[2]. Kiedy Ewa odwiedzała mnie w Rzeszowie, starałyśmy się jeździć razem do Sanoka. Mam w pamięci wiele prywatnych epizodów z tych naszych wypadów. Wracając do wierszy Janusza z Lasu w lustrach, bardzo mnie ujęły, ale tych, które mnie poruszają, jest znacznie więcej. O jego poezji napisałam trzy recenzje, pierwsza dotyczyła Czerteży[3], a potem w tej waszej wspaniałej akademickiej książce poświęconej Januszowi opublikowałam szkic Pianie kogutów czyli próba Erosa. Ostatnia dotyczyła jego książki polsko-niemieckiej i ukazała się w „Twórczości”. Rozbierałam Janusza na czynniki pierwsze: rodzinne, tożsamościowe, erotyczne, seksualne i dworowaliśmy potem oboje również z tego. Wspominaliście, że lubił i umiał żartować. Na promocji Lasu w lustrach, którą prowadziliśmy z Janem Tulikiem w nieistniejącym już pod tą nazwą pubie Czarny Kot w Rzeszowie, powiedział w pewnym momencie: „Nie wiem, czy państwo wiecie, ale jesteśmy z Krystyną Lenkowską w konkubinacie”. To było bardzo wesołe i smutne zarazem, dowcipne, ale i bardzo wieloznaczne. Janusz miał specyficzne poczucie humoru; nie każdy mógłby tak powiedzieć. W życiowej sytuacji Janusza nie było w tym żadnego podtekstu, jedynie przepastna metafora. Ostatni raz, jak się okazało, odwiedziliśmy go z Waldkiem wracając z Bieszczadów, pod koniec sierpnia. Janusz zadzwonił do mnie pod koniec września lub na początku października, rozmawialiśmy długo, a było to po śmierci mojej mamy. Rozmawialiśmy o śmierci, ale nie tylko, nawet było wesoło. Chcę powiedzieć o czymś, o czym do tej pory publicznie nie mówiłam. Pewnego razu Janusz odwiedził nas we Wzdowie, na letnim obozie językowym dla młodzieży ze specjalizacją „angielski teatr i film”. Trafił na zajęcia filmowe i na prośbę naszych „filmowców” zgodził się zagrać postać o nazwie „Wariat numer dwa”. Młodzież była przeszczęśliwa, bo mieć wariata na wózku inwalidzkim, który tak wczuł się rolę, to było coś! Odwiedził nas również na obozie survivalowym, gdzie otrzymał pamiątkową koszulę, którą dawaliśmy tylko za wybitne zasługi sportowe. Był wówczas wśród nas człowiek, który przepłynął Atlantyk na pontonie, a potem opłynął Przylądek Horn. Arek był pod wielkim wrażeniem poznanego poety i powiedział, że Szuber jest jednym z największych twardzieli, jakich spotkał w życiu. Przeróżnych sportowych koszulek Janusz dostał od nas wiele, z napisami „Challenge”, „YES challenge”, itp. i nosił je z dumą. Jednak kiedy przyjeżdżałam do Sanoka, za każdym razem pytał, czy mam ogórki kiszone własnej roboty. Jakby na nic tak bardzo nie czekał, jak na te ogórki.

 

M.R-B.: Dziękuję bardzo, Krystyno. Toczył się także między wami poetycki dialog; napisałaś dedykowany poecie Epigram, który jest odpowiedzią na wiersz zamykający Zdrój uliczny.

 

(…)

https://fraza.ur.edu.pl/wp-content/uploads/2023/09/Fraza_111-112_calosc.pdf



[1] 10. Krystyna Lenkowska wspomina Janusza Szubera, https://www.biznesistyl.pl/ludzie/sylwetki/10015_.html.

 

 

[2] Wyd. Alfred. A. Knopf, Nowy Jork 2009.

 

[3] Póki czerteże jeszcze w żarze (rzecz o najnowszej książce Janusza Szubera), „Nowa Okolica Poetów” 2006, nr 22–23 (3–4).