Rozmowa z Krystyną Lenkowską o jej powieści „Babeliada”
Znana poetka debiutuje w dziedzinie prozy. Jak do tego doszło? Czy napisanie powieści było pani marzeniem?
Nie, nigdy nie planowałam pisania powieści. Realizowałam się w pisaniu wierszy, jednak ta forma czasami się rozszerzała do prozy poetyckiej. Pewnego razu napisałam opowiadanie „Maks i Babel”. Opublikowałam je we „Frazie”. Nie wiedziałam jeszcze, że jest to pierwszy rozdział mojej powieści. Po jakimś czasie napisałam kilka kolejnych opowiadań, które w sposób luźny były powiązane z wcześniejszym. Okazało się, że cały czas kręcę się wokół tych samych postaci i ich wzajemnych relacji. Później powstawały dalsze opowiadania. Przyjaciółka, tłumaczka i pisarka - Ewa Hryniewicz – Yarbrough, bardzo mnie zachęcała do kontynuowania i ułożenia wszystkiego w całość. W ten sposób historia Babel, Maksa i Homera stała się powieścią.
Świat przedstawiony w powieści jest nieco surrealistyczny.
Jacek Napiórkowski, poeta, kiedy publikował dwa z tych opowiadań w ”Nowej Okolicy Poetów”, powiedział: „Pisz tak dalej, bo w naszej literaturze brakuje dobrej, surrealistycznej prozy.” To mnie też zachęciło aby nadal iść nieco surrealnym tropem. Jednak w „Babeliadzie” nie mamy do czynienia surrealizmem w dosłownym znaczeniu.
Raczej ma się wrażenie, że świat rzeczywisty czasami przeplata się z tym „trochę innym”.
Oczywiście, wybór takiej formy ujawnia też moje upodobania estetyczne. W malarstwie zwykle nie przepadam za obrazami, które odzwierciedlają rzeczywistość w skali 1:1. Tak samo traktuję literaturę. Rzeczywistość zawsze wygrywa ze sztuką, nie warto więc jej dosłownie kopiować.
Przykładem realizmu magicznego w Pani powieści są „podróże” głównej bohaterki – Barbary, zwanej Babel. Tak naprawdę nie wiadomo, czy to tylko jej wyobraźnia, czy jednak ona rzeczywiście przenosi się w różne miejsca?
Tak, Babel z jednej strony ucieka w świat wyobraźni, bo ma różne fobie, na przykład lęk przed realną podróżą, ale z drugiej strony obrazy, które widzi są dość realistyczne. Jest to puszczanie oka do dyskursu o tym, czy to my śnimy świat, czy świat nas śni.
Każda z przedstawionych postaci ma skomplikowaną psychikę, przez co wydaje się bardzo ludzka.
Wszystkich moich bohaterów sprawiedliwie obdarzyłam jakąś absurdalnością. Bo tak naprawdę – czyż my wszyscy nie jesteśmy momentami absurdalni? Oczywiście w powieści zostało to przerysowane, co może się wpisywać w ogólne poczucie humoru narratora, mam nadzieję.
„Babeliada” opowiada o miłości, o różnych jej odmianach. To pierwsza myśl, która pojawiła się po przeczytaniu książki. Jest miłość Babel i Maksa, miłość Homera do Babel. Uczucie Homera trochę kojarzy się z „Miłością w czasach zarazy” Gabriela Garcii Marqueza.
To bardzo dobry trop. Marquez to mój ulubiony pisarz i oprócz wielu, lubię też tę jego książkę; pewnie w jakimś stopniu mnie zainspirowała. Jednak równocześnie chcę zaznaczyć, że miłość Homera jest niedojrzała.
Niedojrzała, bo on w żaden sposób nie powiedział, ani nie pokazał, co czuje?
Nie starał się, bał się, zostawiał sobie jakieś furtki, nie chciał się deklarować. Miał w sobie gen życia w iluzji. Potencjalność miłości inspirowała go bardziej, niż samo uczucie.
Czy pierwowzorem tej postaci była jakaś rzeczywista osoba?
Béla Kovač, który nosi przezwisko Homer, ma cechy różnych osób. W pewnym sensie do stworzenia tej postaci zainspirowała mnie postać Béli Flecka, który tak jak Homer jest muzykiem, wirtuozem banjo, z pochodzenia Węgrem. Pod wieloma względami Homer jest też mną.
W powieści pojawia się bardzo wiele różnych wątków…
Tak, ale też rozwija ona, od początku do końca, jeden temat – historię Babel oraz szkatułkowo – historię Homera. Dlatego brzmienie nazw „Babeliada” i „Homeriada” sugeruje epos Homera „Iliada”. Mój tytuł nawiązuje do toposu wieży Babel. Stąd zamierzony efekt pewnego fabularnego pomieszania…
Takiego chaosu jak w życiu?
Zgadza się, nasze życie staje się coraz bardziej chaotyczne. Z roku na rok nasz świat ma coraz więcej spraw do ogarnięcia. Rozpraszamy się, bo z jednej strony technika idzie do przodu – mamy Internet, telefony komórkowe, coraz więcej możliwości kontaktowania się ze sobą, ale z drugiej strony coraz bardziej brakuje nam tej prawdziwej, międzyludzkiej komunikacji. Takiej, jak w czasach gdy jeszcze w naszym życiu tak wiele się nie działo. Kiedy nie było na raz tak dużo książek, filmów, możliwości, różnorodności podanych, w sumie, w formie chaosu i kakofonii. Przytłacza ta wielość, nadmiar, pomieszanie języków komunikacji. To ciągle postępuje! Pokolenie mojej mamy nie jest w stanie opanować Internetu. Boję się, że za jakiś czas ja też nie nadążę za jakąś nową formą komunikowania się ze światem.
W „Babeliadzie” pojawiają się pewne znaki czasu - wydarzenia, które znamy z bardzo niedalekiej przeszłości. Na przykład zburzenie pomnika Lenina podczas ukraińskiej rewolucji Euromajdanu…
To był rzeczywiście ten czas, ale nie chodziło tylko o kijowski Majdan. Pomniki Lenina likwidowano w wielu miejscach, również w Polsce. Moje odczucia były wtedy bardzo ambiwalentne: z jednej strony miałam uczucie ulgi, że oto kończy się era komunizmu, a z drugiej ogarniała mnie jakaś nostalgia za dzieciństwem, bo przecież wychowałam się w czasach PRL. Niebagatelne jest tu ukryte pytanie między zdaniami, czy aby burzenie pomników to najlepszy sposób na krytykę idei.
Innym znakiem czasów jest bankowy kryzys światowy z roku 2008, który dotyka też Maksa, męża Babel.
Co ciekawe, to konkretne opowiadanie napisałam przed kryzysem, około roku 2005. Ono projektuje naszą rzeczywistość, bo nie wyobrażałam sobie wtedy wielkiej plajty polskich banków. Wzorowałam się na kryzysach sprzed wojny, afirmując naszą relatywnie „stabilną” teraźniejszość. Wydawało mi się, że taki krach jest dzisiaj niemożliwy, dlatego, to opowiadanie jest dość humorystyczne. Przypadkiem okazało się profetyczne i nie każdemu do śmiechu teraz na takie dictum.
W tym rozdziale została też świetnie pokazana specyficzna „nowomowa” marketingowo – korporacyjna.
Tak, to jest pewna uszczypliwość wobec korporacji. Sama nigdy nie pracowałam w korporacji, ale znam takie osoby. Z jednej strony bardzo dobrze im się powodzi, ale jednak obserwuję zmianę w mentalności tych ludzi. Do tego dochodzi specyficzny żargon, i te wszystkie gadżety, którymi się otaczają. Chciałam to opisać.
Niektórzy pisarze dokładnie planują swoją powieść, wiedzą od samego początku jak ona się skończy. Inni nie wiedzą, co będzie klika stron dalej, nie mówiąc już o zakończeniu. Jak to wyglądało u Pani?
Nie znałam zakończenia. Nie miałam metodycznego planu pisania powieści. Tworzyłam spontanicznie, najpierw opowiadania, które były luźno ze sobą związane. Jednak gdyby mi przyszło pisać kolejną powieść, to nie wykluczam, że mój proces tworzenia będzie wtedy wyglądał zupełnie inaczej.
Rozmawiał Michał Okrzeszowski
Krystyna Lenkowska (ur. 1957) – poetka, tłumaczka literatury anglosaskiej, mieszkanka Rzeszowa. Wydała jedenaście tomów poezji. Jej wiersze ukazały się w Polsce i wielu innych krajach - Albanii, Bośni i Hercegowinie, Chinach, Czechach, Francji, Indiach, Izraelu, na Litwie, w Macedonii, Meksyku, Mongolii, Rumunii, Słowacji, na Tajwanie, w Ukrainie, USA. W 2012 utwór „Oko Johna Keatsa w Rzymie” otrzymał I nagrodę na międzynarodowym konkursie w Sarajewie. Rok później autorce przyznano nagrodę MENADA na międzynarodowym festiwalu poezji DITET E NAIMIT. W 2016 Krystyna Lenkowska opublikowała swoją pierwszą powieść pt. „Babeliada”.