Materiały z sesji zorganizowanej w ramach XI Przemyskiej Wiosny Poetyckiej, Przemyśl 2006 oraz FRAZA nr 3 (53) 2006 
 

                                          ZWIĄZEK Z KAFKĄ

 
 

Zastukał niemrawo jakby chciał odejść z kwitkiem.

Kiedy otworzyłam drzwi był ocalony i rozczarowany.

Potem stał na środku pokoju milczący, nieobecny.

Kiedy za oknem włączył się alarm samochodowy

zaczął gestykulować naśladując komiwojażera sprzedający

jakiś podły towar.

Nie usłyszałam, co mówił.

Wychodząc położył kwiaty na konsoli w holu.

Uświadomiłam sobie, że to były oświadczyny.

Podbiegłam do okna żeby zobaczyć jak wyglądał z tyłu.

Na podwórzu bawiły się dzieci. 

Ein zwei drei Polizei.

Raz dwa trzy ścigasz ty.

Wrócił nieoczekiwanie. Pocałował mnie niezręcznie

i niechętnie. Kiedy znów włączył się alarm  zbiegł po schodach.

Na podwórzu stara kobieta karmiła gołębie.

Wyciągnęła otwartą dłoń do niego i do ptaków.

Wydawało się  że nikt i nic nie słyszy natrętnego dźwięku.

Że on jest tylko w mojej głowie. (…) 
 

Ryzykując porównanie aktu pisania do zalotów, można by powiedzieć, że Kafka, groteskowy zalotnik, najpierw próbuje wywołać znużenie. Stara się nie wzbudzić zaciekawienia ani emocji siłą swojej niepozorności, to znów podkreśla swoją obecność w sposób niedorzeczny. Może to obawa o odrzucenie? Ta neurotyczność jest pociągająca. To, co na początku nie wzbudza zainteresowania, po czasie zapada w pamięć jak w studnię; cerebralnie raczej, niż na poziomie uczuć, jak dysonansowa muzyka Debussyego. Wydaje się, że mózg staje się zmysłem, a dwie „nie-emocjonalności”, kompozytora i słuchacza, autora i czytelnika, zalotnika i panny, łączą się w jeden puls emocji, choć nie bez poczucia wyobcowania.  

W kontraście do gęstej treści, niekończących się rozważań jak osiągnąć nieosiągalne, fabuła Kafki jest nikła, język prosty i przejrzysty, można powiedzieć „niesoczysty”, „nie wybujały”.

Mur trudnych i niemożliwych do zdefiniowania emocji pisarza, wyznacza granice hermetycznego świata, z całą zawartością jego głowy, precyzyjnie ukrywającej swoje neuronowe połączenia z sercem. W efekcie daje to genialnie oszczędną formę, która na poziomie języka nie zna wyrazów „odserdecznych” i tym samym kłębi w powietrzu uczucia nie wyrażone, bo niemożliwe do wyrażenia.  

Niejeden poeta studiujący Kafkę, pomyślał może, że jego forma poetycka nawet, jeśli względnie oszczędna, wydaje się histerią i ciągiem przewidywalnych dosłowności w porównaniu z niewymuszonym, subtelnie komicznym, dystansem pisarza, który bał się i brzydził bezpośredniej ekspresji uczuć. Wbrew tradycyjnym prawom epiki, stworzył błędne koło niepojętych epizodów, często bez początku i końca, historii krążących w miejscu i powracających do punktu wyjścia. Kafce udała się ta natrętna sztuka dosłowności, pod pozorem prawdopodobieństwa. Stworzył styl, którego natychmiast stał się mistrzem.  

Kafka to antypody literatury romantycznej. To spowalnianie w nieskończoność określenia związków między ludźmi, w labiryntach sytuacji niedopowiedzianych, niejasnych. Próżno bym tam szukać jednoznaczności relacji, czy wyrazu „miłość” lub innych słów „miłosno-znacznych”.  

Mówi się, że „to, co podobne do miłości, jest miłością”. Czy każdy z nas nie padł, choć raz w życiu, ofiarą podobnej samo-manipulacji, która staje się, na jakiś czas, naszym uzależnieniem? Manipulacyjna tautologia tego sformułowania stwarza pozory utożsamiania się ze słusznym wyborem. Dopóki nie zdarzy się następny wybór, wykluczający słuszność tego pierwszego. Miłość to niebezpieczna wyprawa. To hazard, którego Kafka, ani żaden jego bohater, nigdy się do końca nie podjął. Wystarczająco groźne było dla niego już samo życie na poziomie organicznym i społecznym. Franz Kafka nie zrezygnował natomiast z innych ryzykownych gier para-miłosnych, na przykład odstręczania od siebie Felicji Bauer, z którą w trakcie deklarowanego braku uczucia miłości, zaręcza się i zrywa dwa razy. 

Zjawisko o nazwie „miłość”, jej domniemane piękno, w które nie wierzył (wierzył tylko w piękno jej pragnienia) i jej udręka powinności, którą przeczuwał, przerażały Kafkę. Wolał zamienić tę potencjalność na namiętności nie ograniczające jego swobód, nie wkomponowane w czas, który mógł zadziałać na niekorzyść tego, co zawsze ekstatyczne. Zaledwie podobne do miłości, a już naznaczone piętnem samotności. Milan Kundera rozprawiając o Kafce w „Zdradzonych testamentach” pisze, że ekstaza jest wolna od czasu jak wieczność. W utworach Kafki, często ekstaza seksualna, zamiast miłości, jest kwintesencją relacji intymnych. 

Poprzez swoich bohaterów: Józefa K., K., Karla Rossmanna, sumiennie, ale z pewną nonszalancją obojętności, Kafka kusi tajemniczą prawdą, której sami się boi.

Pisarz żyje w czasach rodzącego się ekspresjonizmu, buntu przeciwko „generacji ojców” i ich skostniałemu mieszczaństwu. I choć wielu krytyków odżegnuje się od interpretacji utworów Kafki w kontekście szerszym niż jego własne wizje, trudno nie łączyć tego wyobcowania z atmosferą barbarzyństwa epoki wojny, tendencji nihilistycznych, a także z długoletnią chorobą Franza, oraz trudną relacją z ojcem. Znaczący jest też kompleks prowincjonalności, którego podłożem było żydowskie pochodzenie Kafki w kontekście czesko-niemieckiej Pragi. Z autentycznej postawy obronnej wobec otoczenia wywodzi się nowatorska forma i treść jego prozy. To jest za każdym razem ekwilibrystyczne wyznanie wiary w wybór drogi nieodpowiedzialności społecznej, dziecinadę. Wbrew wzorcowi świata, w którym żyje, wbrew odpowiedzialnemu ojcu, purytańskim ideałom jego pokolenia. Ta negacja autorytetów władzy, czy to państwowej, czy społecznej, jest wpisana w artystyczną prowokację pisarza. Gotów przemienić się w potwornego robaka, jak Samsa1, „innego”, którym w środku jest od początku, żeby mu tylko dano święty spokój i możliwość decydowania o postrzeganiu własnych uczuć, na własnych prawach i we własnym systemie wartości. Dano prawo do odrębności, przesady, dziwaczności. Dostęp do innego, normalnego, świata, bo to ten świat -„Zamek”, jest niedorzeczny i nie ma w nim miejsca na marzenia o doskonałej, a może nawet absolutnej sztuce. Bardziej jednak chodzi mu o zademonstrowanie swoich praw niż skorzystanie z nich. 

Nawet dylemat Hamleta rozdartego między relacjami z ojcem oraz matką i ojczymem, racją państwa, uczuciem do Ofelii i jej odrzuceniem, popadanie w szaleństwo, jest nie tyle prostszy, co bardziej przejrzysty moralnie, uzasadniony moralnie, mimo że jest wiwisekcją przyszłego mordercy-mściciela. Dylemat Kafki, jak i jego cele i działanie, są iluzoryczne, konsekwentnie do jego programowej nieodpowiedzialności. 

Kiedy świat wydaje się dziwny, obcy, kiedy dzieją się wokół rzeczy niezrozumiałe lub na granicy prawdopodobieństwa, przychodzi na myśl Kafka jako kulturowy punkt odniesienia.

Powiedzenie „jak z Kafki” funkcjonuje niemalże jak idiom ogólnoświatowy i znaczy coś więcej, dużo więcej, niż absurd, paradoks, bezsilność, obcość, wycofanie. To znaczy po prostu „Kafka”. Sam Kafka w swoich utworach nawet nie próbuje wyjaśniać czegokolwiek. Przez porównanie pokazuje to, co w życiu człowieka, i w samym człowieku, niepojęte. Już na zawsze pozostajemy w paradoksalnym związku z Kafką, bo nie ma innego wyjścia. 

(…) Kilka lat chorowałam. A może tylko wyjeżdżałam. 

Przyszedł list z urzędu cywilnego stanu, szara koperta.

„Sz.P. Kafka. Priorytet”.