Krystyna Lenkowska
WYOBLANIE
Zakończenie okazało się najbardziej zaskakującym rozwiązaniem jakie Babel mogła sobie wyobrazić w najśmielszych prowokacjach losu. Fantazjowanych prowokacjach losu, bo tylko na takie sobie pozwalała.
Mail od Lesile był jak grom z jasnego nieba. Bella nie żyje. Pogrzeb w czwartek w Rzymie. Dlaczego w Rzymie?
Nie przypuszczała, że Leslie, którą ostatni raz widziała w Londynie kilkadziesiąt lat temu, jeszcze w epoce przedkomputerowej, może tak po prostu napisać do niej krótkiego maila, beznamiętnego jak telegram, krótkiego i czarnego jak klepsydra przed cmentarzem. Ten mail był równie zaskakujący jak śmierć Homera. Czy Babel jest załamana nowiną? Jeszcze nie wie. Z pewnością doskonale zaskoczona. Pytania kłębiły się. Dlaczego, u licha, Lesile wie pierwsza o tym, że Homer umarł i zna miejsce jego pochówku, a ona jest tą drugą? Dlaczego niby drugą, a może trzecią? Jeśli Lesile, daleka koleżanka z młodości wie o tym skądinąd, to inni znajomi Homera muszą wiedzieć tym bardziej. Straszna myśl przyszła jej do głowy. Myśl, że jest ostatnią, do której ta wiadomość dotarła i że dotarła przypadkiem. Czy można być zazdrosną o nekrolog kochanka? Kochanka? Po raz pierwszy w życiu powiedziała to sobie głośno. I już po jego śmierci. Tak, jakby chciała mieć gwarancję, że Homer tego nie słyszy, więc ona nie narazi się na śmieszność. Według definicji, kochanek to osoba, z którą uprawia się, na ogół potajemnie, życie intymne. No właśnie, trzeba spełnić ten warunek. A ten warunek nigdy nie został spełniony. Można już użyć w tym zdaniu czasu doskonale przeszłego, bo Homer nie żyje. Simple Past. Prosty czas definitywnie przeszły. Tak po prostu prosty.
Jak łatwo uwierzyła w jego śmierć! Jeden mail od Lesile wystarczył. A może to jakaś inna Leslie do innej Babel? A może wiadomość jest spamem?
Czuła jednak jakimś najbardziej tajemniczym instynktem, że to nie pomyłka. Nie tylko dlatego, że Babel to nie jest popularny pseudonim kobiety. I czuła jednocześnie ulgę i wściekłość. Czy te dwa uczucia mogą iść w parze? Jak widać, mogą.
Ulgę przyniosło jej wyobrażenie nagłej wolności od śledzenia mapy uczuciowej Homera. Wolności od ścigania go po świecie w swoich wędrówkach, przeistoczeniach, które uprawiała od wielu lat. Zwiedziła tak wiele krajów, że sama nie jest w stanie tego spamiętać. To kraje były podobne do rzeczywistości, czasem złudnie podobne, ale prawie nigdy nie były realne. Trzeba to sobie powiedzieć wprost. Wędrówki Babel były ucieczkami od życia osoby tchórzliwej, asekuracyjnej, ogarniętej paniką przed prawdziwym podróżowaniem, agorafobią, lękiem wysokości, strachem przed głęboką wodą i Bóg wie jakim jeszcze strachem. Czy bała się też miłości? Nie, tego akurat Babel się nie bała. Była otoczona miłością. Miała Maksa, Dianę, Franka. To była jej własna miłość w środku, której nikt nie mógł jej zabrać. Uczucie do Homera to był inny wymiar miłości. Sterylny, nie mieszczący się w żadnych fizycznych parametrach. Starała się tego nie nazywać, nie mierzyć, nie porównywać. Ale teraz, kiedy Belli już nie ma, podsumowania same przyszły.
Nie ma go. A czy był kiedykolwiek? Czy on kiedykolwiek istniał? A może był jedną z jej surrealnych podróży? Wszystkie one były niespójne w czasie i przestrzeni. Nie miały żadnego porządku geometrycznego, nie rządziły się takimi samymi parametrami, nie miały w niczym regularności. Były podobne do rzeczywistości przez złudnie podobne postrzeganie materii. Babel była tam bytem materialnym. Jednak tożsamość miała rozczłonkowaną, lub równoległą w tych rozczłonkowaniach. A czas nie był tym samym czasem co tutaj.
Zdarzało się na przykład, że czuła pieczenie skóry. Przeszywający ból powierzchni całego ciała. Nie wiedziała skąd się to brało, a potem przypominała sobie, że ktoś podobny do niej szedł cały dzień po kamiennej pustyni, bez ubrania, jak dwunoga syrena wyrzucona na brzeg. Parzyło ją słońce. Rozumiała wtedy skąd wziął się ból, i że potem i przedtem to słowa niepojęte.
Bywało, nie raz, że umarła, jednak nigdy nie przyszło jej do głowy, że to koniec. Umarła i wciąż żyła, a właściwie nie żyła, tylko była. Podróżowała bez ciała. Ciało zawsze wracało. Jednak nie było już identyczne jak dawniej, ale podobne. Miało rzadszą konsystencję jak przelewająca się galareta. Albo było cięższe jak worek pszenicy, to znów chybotliwe jak źle wkopany trzepak na dywany. To było już chyba po jednej z jej śmierci, kiedy ciało przestało mieć dla Babel aż takie znaczenie, bo w wielu miejscach, do których przybywała, nie było luster. Miała "tylko" swoje własne wewnętrzne odbicie. W ten sposób widziała bezcielesną Babel. A kiedy zamknęła oczy, mogła poczuć i sprawdzić czy jeszcze jest czy już jej nie ma. I na szczęście wciąż była materialna.
Wściekłość dość szybko zmieniła się w ciekawość. Pojechała więc do Rzymu na pogrzeb Homera czyli Belli Kovaca.
To była nie lada odwaga ze strony Babel. Od wielu lat nie latała samolotem, od wielu miesięcy nie podróżowała sama po tym świecie, który wydawał się znacznie bardziej logiczny od jej codziennych ucieczek. Ten świat napawał Babel strachem swoją nieodwołalnością. Nie było odwrotu od tego świata. Tam, czyli tu, samolot startował, unosił się i lądował. Tu starzała się skóra, tu ludzie umierali bezpowrotnie. Tu nie było wątpliwości co to znaczy potem.
Babel leciała w chmurach i starała się wyobrazić sobie, że wreszcie jedzie na spotkanie z Homerem. Jak on teraz wygląda? Kiedyś marzyła o tym, że on ją zaprosi do dziwnego, pięknego kraju. Kiedy to było? Nie pamięta. Potem była zbyt zajęta życiem, pielęgnowaniem tego, co miała blisko, pod ręką, tego co kochała na co dzień systematycznie, namacalnie. Kochała też swoją konsekwencję, której nie było w jej innych światach. W wolnej chwili jednak wciąż gdzieś uciekała, z przyzwyczajenia, z nałogu ucieczki. To był jeden z kilku jej atawistycznych genów, którym prawie nigdy nie odmawiała czasu. Na resztę sensownych podszeptów brakowało jej niezłomności.
W końcu wyobrażenie Homera skurczyło się do rozmiaru potencjalności, ikony w komputerze, która dopiero po kliknięciu otwiera się na nieskończoną ilość podstron. Babel nigdy nie kliknęła. Jednak sam fakt, że ta ikona istnieje, że jest pokusa tego sezamu, wzbogacały życie Babel, prawie w równym stopniu jak jej nieograniczone podróże bez zarysowanego czasu i uchwytnej przestrzeni.
Na pogrzebie Belli był tłum ludzi. Nie przypuszczała, że Homer miał tak wielu przyjaciół. Że miał w ogóle przyjaciół. Zgadywała po twarzach i strojach, że przybyli z różnych stron świata.
Leslie w lot poznała Bebel. I całe szczęście, bo ona nigdy nie rozpoznałaby w zwalistej blondynce w czarnej pelerynie zwiewnej brunetki sprzed lat, z warkoczami i indiańską opaską na czole. Może łatwo rozpoznać osobę z Polski, zasmuciła się Babel. Pomyślała, że to musi być coś odwrotnego do tego, kiedy ona poznaje, że ktoś jest z tak zwanego zachodniego kraju. Poznaje to po pewnej nonszalancji grymasów twarzy, ruchów rąk, ustawieniu stóp.
Powrotna podróż samolotem była mniej straszna, bo Babel zapomniała na krótko, że trzeba się bać. Była pochłonięta tysiącem spraw około-pogrzebowych. Zbita z pantałyku.
Na pogrzebie najważniejszą osobą była żona Belli, Marta Kovac i ich córka, Zuza Kovac. Obie mieszkały w Budapeszcie.
Nowina, że Homer był żonaty wywołała u Babel uczucie podobne do konstatacji, że świat realny tu też może zmienić swoje naukowe parametry i na przykład odwrócić poczucie czasu.
Nagle odniosła nieodparte wrażenie, że Homer nie umarł, a jedynie odmienił diametralnie swoje życie. Babel i Homer jeszcze się nie spotkali, jeszcze nie przeczuwają swojego istnienia. Kluczowe spotkanie w Londynie jest wciąż przed nimi. Jeszcze będą młodzi. A to, kiedy Homer jest żonaty, stary i nieżywy, już było. To już minęło bezpowrotnie.
Do tej łamigłówki dochodzi jednak jeszcze córka. I żona. Tej konfrontacji z wyobrażeniem żony i córki Homera Babel nigdy nie brała pod uwagę. Ona sama mogła być matką wielu dzieci. To było proste. Często uciekała w świat jakiegoś macierzyństwa. Niemal nie było roku, żeby nie rodziło jej się jedno nowe dziecko. Miała cała gromadkę dzieci. Żyły w różnych miejscach jej wyobraźni. Rzadko widywała naraz więcej niż ich troje. Na ogół, jej dzieci nie dorastały. Zawsze były w najrozkoszniejszym wieku i zawsze za nimi tęskniła podobnie. Bez względu na płeć, wiek, urodę. Zresztą wszystkie były piękne, bo to były jej własne dzieci. Nie zastanawiała się kto był ojcem. Nie pamięta czy o tym myślała.
Ale teraz wie, że realnym ojcem Zuzy był Homer. Babel ustawiła się w kolejce do kondolencji. Podała rękę najpierw Marcie, potem Zuzie. Spojrzała im w oczy. Zuza jest śliczna, a Marta musiała być kiedyś piękna. Przypomina jej kogoś. Babel miała to na końcu języka.
Tu powinien nastąpić koniec. Koniec złudzeń Babel. Nieoczekiwanie Bella Kovac miał swoje własne intymne oraz rodzinne życie i nie było w nim miejsca dla Babel. Trzeba to sobie wyraźnie powiedzieć.
To uczucie Babel sama wymyśliła. A właściwie wymyśliła jej chora wyobraźnia. A kartki? Przecież ma wszystkie. Są namacalne. Tysiące kartek z całego świata. Czy on wysyłał kartki do tych wszystkich kobiet, które widziała na pogrzebie? Większość kobiet była w czerni. Oprócz Marty Kovac, kilka miało czarne woalki na twarzach na znak żałoby. Były eleganckie, dostojne, przystojne. Jedna w jedną. A przynajmniej tak się Babel zdawało. Czy one też przechowują setki kartek od Belli? Czy one też nie miały pojęcia, że był żonaty, że był ojcem? Może to jest ta tajemnica Homera? Uwikłać w platoniczną miłość jak najwięcej kobiet, jakby to stanowiło o jego tożsamości, o jego przetrwaniu. Nie dopowiedzieć niczego do końca. Konfabulować nie wymawiając wielu słów, puszczać oko z jakiegoś końca świata jednym małym rysunkiem na kartce pocztowej, kusić pustą kopertą. Czy one też miały swoją mapę? A może Homer zabawił się w ekscentrycznego kartografa i dla każdej przygotował inną mapę? Nie, to byłoby niedorzeczne! A co nie jest niedorzeczne?
Musi się wziąć w garść, wrócić do siebie (zastanowi się jeszcze której siebie), zająć bliskimi, pracować, sprzątać, zapraszać przyjaciół, mówić kocham i inne piękne słowa, musi zdążyć żyć normalnie. Co to znaczy normalnie? Musi skończyć w wyobrażonymi podróżami. Uwierzyć, że tam nie ma i już nie będzie żadnego Homera. Bella umarł, a Homera nigdy nie było.
Nagle wszystko zaczęło jej się układać w głowie w postępie liniowym. Tak jak kiedyś dawno temu. Wiedziała, znów czuła co to znaczy przedtem i potem. Rozumiała, gdzie leży granica pewności i tajemnicy. Musi do tego wrócić. Jeszcze zdąży.
Babel nakryła do stołu, przełożyła wystudzone ciasto na półmisek. Przeglądnęła się w lustrze, poprawiła włosy. Maks jak zwykle się spóźnia, a Diana i Franek już wchodzą.
Kiedy siedzieli we trójkę , Babel patrzyła rozczulona na Franka. Paplał cały czas w swoim narzeczu. Można było wychwycić pojedyncze cywilizowane zwroty. Dziadek w placy. Zalaz becie.
Zadzwonił telefon komórkowy. To Maks. Przepraszał, że się spóźnia. Zaraz będzie. Babel odłożyła słuchawkę zdumiona. On ma podobny głos do Homera. Że też wcześniej tego nie zauważyła? Chciała to komuś powiedzieć, krzyknąć. To nie może być przypadek. Dlaczego wcześniej tego nie słyszała. Nie chciała słyszeć. Ich głosy są identyczne. A może to jej nowa obsesja, której chce się uczepić jak tonący brzytwy? Spojrzała na Dianę porozumiewawczo jakby zapomniała, że Diana nie zna Homera, nic o nim nie wie. Jakby Diana była jej rówieśniczką, koleżanką, powierniczką, nią samą. Z trudem się powstrzymała. Spojrzała na córkę zakrywając usta żeby bezwiednie nie krzyczały i zobaczyła TO znów wyraźnie. Nie może się mylić. Diana i Zuza wyglądają jak bliźniaczki jednojajowe.
Następnego dnia, postanowiła, że jednak nie oszaleje i będzie nadal żyła według wyznaczonego planu. Nowego planu. Trzeba tylko wszystko zapisywać i sprawdzać w zeszycie, żeby się nie pomieszało. Jak podpisze zeszyt? "Babeliada"? Banalne jak Babel. Banalne i babelne.