FRAZA nr 1 (67) 2010

Tryby, ściegi i skazy Magdaleny Tulli

 

                                                                                              Kiedy myślimy o świecie jak o drzewie, widzimy drzewo,
                                                                                              kiedy myślimy o nim jak o maszynie, jest maszyną.1

 

Każda z książek Magdaleny Tulli to powieść o trybach, którymi człowiek zazębia się z czasem przeszłym, teraźniejszym i przyszłym. I choć tylko jedna z nich ma tytuł „Tryby”, we wszystkich, czytając, posuwamy się tropem mechanizmów o podobnych zasadach działania i mocy sprawczej. Trybami mogą być linie proste lub krzywe, słowa, ściegi albo całe stroje, które są „pierwotne wobec myśli i uczuć”.

Tryby w dziełach pisarki zawsze działają w ograniczonej przestrzeni reprezentatywnej, wydawać by się mogło, dla pewnego wycinka współczesności lub całkiem niedawno minionej epoki. Przestrzeń ta jest miastem. W pierwszej powieści, „Sny i kamienie” mamy całą genezę, a może nawet i wiwisekcję, modelowego miasta, za którym prawdopodobnie kryje się Warszawa. W kolejnej powieści, „W czerwieni”, bohaterem są „Ściegi” w zimnym zakątku Europy, może w Szwecji, w „Trybach” – jakieś miasto w niemieckojęzycznym anturażu, a w „Skazie” – małe miasteczko też gdzieś w Europie jak i trzy pozostałe miejsca.

Każde z tych miast (jak wykadrowany obraz) jest areną smutku rozgrywającego się w czasie, o parametrach wymykających się niekiedy obowiązującym w naszym świecie prawom fizyki. Czasie, który w swej naturze zachowuje się jakby był wielkością fizycznie podobną do przestrzeni. Można się w nim cofać, zatrzymywać, przyspieszać. Ma luki, wręby, fałdy. Bywa też, że popiół strzepnięty z papierosa lub cygara, wpada w szpary parkietu i żarzy się latami pod podłogą. Nigdy nie wiadomo, kiedy ten żar zamieni się w płomień, bo prawa naukowe „są skomplikowane i niepewne”. Niemniej, powieści Magdaleny Tulli są na antypodach książek z gatunku Science Fiction czy Fantasy. Tematycznie i formalnie wpisują się w zamysł klasycznej prozy i do wyrafinowanego czytelnika tradycyjnej powieści wydają się być skierowane.

Jeśli przyjąć za słuszną definicję, która mówi, że proza jest opisywaniem świata, w przeciwieństwie do poezji aspirującej do bycia osobnym, metafizycznym bytem, powieści Magdaleny Tulli są właśnie prozą, choć trudno nie zachwycić się poetyckością jej języka. Ta proza opisuje świat jakim on jest w swojej zdemitologizowanej postaci. Świat nie jest tu odrealniony, a pewne symptomy nierzeczywistości, jak choćby wspomniana gra z czasem, przestrzenią czy ogniem, to delikatne odwracanie i nieznaczne przekraczanie czegoś, co nasza świadomość na ogół postrzega jako granice nie do ruszenia. Są to zabiegi para formalne, taki groteskowy „greps” rodem z realizmu magicznego Gabriela Marqueza. Mamy tu do czynienia z wyostrzeniem lub odreagowaniem rzeczywistości niczym, znane nam skądinąd, ucieczki z filmu, aż ona staje się nierzeczywistością o pozorach rzeczywistości. I jak już ustaliliśmy, nie nazwiemy jej fantastyczną ani fantasmagoryczną, bo jej surrealność nie jest celem samym w sobie. Sytuacje nieprawdopodobne nie są tu tematem, a raczej figurą stylistyczną jak metafora, alegoria czy symbol.

Zdarza się więc, że umarli nie odchodzą ze świata, bo własna siła stężenia pośmiertnego (rigor mortis) trzyma ich wśród żywych, a „niestosowna śmierć”2 ogranicza im tylko niektóre funkcje, przywileje i zwyczaje społeczne.
Zdarza się też, że narrator wchodzi do fabuły, choć jego czas nie jest równoległy z czasem powieści. Wchodzi więc nie bez trudu, na co się uskarża, bo w końcu też ma ograniczenia cielesne jak każdy, cokolwiek czytelnik by o tym nie sądził. I można by tu wpleść modne dziś słowo „interaktywny”. Tak, narrator Tulli bywa interaktywny do tego stopnia, że staje się epizodycznym bohaterem, na przykład w „Trybach” czy w „Skazie”. W ostatniej książce właśnie, sfrustrowany smutkiem swojego świata, zagląda tęsknie poza dekoracje powieści jak reżyser w teatrze, kiedy nie wytrzymuje umowności własnej kreacji i usiłuje ją przeorganizować lub może wyjść z niej jak ze złego snu. Trzeba pamiętać, że nawet praca wszechmogącego demiurga jakim jest pisarz, artysta, może być przekleństwem kiedy jest się na nią organicznie skazanym. „Tęskne” odejście od fabuły nie jest u narratora, broń Boże, przejawem sentymentalnej tęsknoty; bardziej może rozpaczy, choć i tego nie można być pewnym, bo on z natury nie wyraża wprost słowami żadnych uczuć.

Proza Magdaleny Tulli lub antyproza, jak się o niej mówi, co w konsekwencji też podkreśla stylowość tego pisarstwa, jest mistrzowska na poziomie języka. W tym sensie wpisuje się w światowe dziedzictwo tak zwanego roman roman, czyli współczesnej powieści par excellence.
Można zaryzykować stwierdzenie, że Marcel Proust, z jego subiektywnym podejściem do czasu, a także Joyce i Kafka mają swoje ważne miejsce w dziedzictwie literackim tej pisarki. Próżno by tu jednak szukać kalki, powielania wzorów czy jakiegokolwiek innego epigoństwa. Magdalena Tulli znalazła swoją własną, osobną formułę powieściowej narracji, a w niej oryginalny styl retardacji oraz strumienia świadomości. W przeciwieństwie do poprzedników oraz dosłowności znaczenia słowa „retardacja”, proza Tulli nie daje odczucia opóźniania, spowalnianiaakcji, jakie uzyskuje się przez dygresje czy wielowątkowość równoległą. Mamy tu do czynienia z bardzo przejrzystą narracją, metodycznym następstwem zdarzeń które, czasem, jak gdyby nigdy nic, przybierają logikę paradoksu lub szarlatanerii, kwestionując albo przejaskrawiając, tym samym, rzeczywistość obiektywną.  A oto jeden z przykładów tej frapującej tautologii,  jakże trafnie opisującej mechaniczny, bezrefleksyjny światopogląd: „obcość jest obca i właśnie to stanowi o jej istocie”.3
Relacje przyczynowo-skutkowe są jak trybiki w szwajcarskim zegarku i nawet małe zdarzenie lokalne, niczym zakodowana usterka maszynerii, są w stanie niepostrzeżenie zmienić bieg historii miejsca, które jest światem. Z tego powodu, w powieści w „W czerwieni”, „miastem trzęsą umarli wpływając nawet na kursy walut”, innym razem rządzi nim ordynans który, ni stąd ni zowąd, staje się fabrykantem. A w „Skazie” warunki nagle dyktują ci, którzy włożyli paramilitarny pas na swój cywilny strój (bo to „strój stwarza postać”), a wszędzie wszystkim i tak rządzą majstrowie, ludzie w drelichach albo „upadli aniołowie zapleczy”.

Powieść Tulli nie jest klasyczną opowieścią, ponieważ jej fabuła jest bardzo skąpa. Na ogół nie ma tam dialogów, zupełnie nie ma rozdziałów ani śródtytułów. Jest to zatem językowo mistrzowska potoczystość wokół spraw egzystencji, choć nie w tonie dyskursu filozoficznego, mimo iż prawdy filozoficzne przemyca. To jest  jak literacki ścieg, misternie tkany z materii i na materii rzeczywistości, a sam proces to istne perpetuum mobile. Ta machina nigdy nie zwalnia, obraca się szybko, zwinnie, równomiernie jak tryby w piekielnej maszynie do szycia, której praca jest sprzężeniem zwrotnym dla energii jaką wytwarza. Ściegi wynikają jedne z drugich, układają się we wzory, przenicowują tkankę rzeczywistości, bez chwili wytchnienia, jak pilne zamówienie o kluczowym historycznym znaczeniu. I choć fakty nie mają bezpośredniego przełożenia na naszą historię, poprzez pewne symptomy, rozpoznajemy w nich pierwszą wojnę światową, początek drugiej wojny lub tragiczne losy uchodźców. Te obrazy są jak stroje skrojone z wyrafinowaną prostotą ogólnego zamysłu, finezyjne w najmniejszych detalach i w końcu zawieszone gdzieś w przestrzeni na antropomorficznym wieszaku bezwładu naszego kosmosu. Na ile on jest „naszym” kosmosem zależy suwerennie od czytelników.

Każda kolejna książka Tulli pobudza ten bezwład aby znów nowymi ściegami lub precyzyjnymi trybami dojść do kosmicznej inercji modelowego miasta rodem ze swoich „Snów i kamieni”, którego zasady nie przyjmują do wiadomości istnienia „drzewa świata” z jego „przeciwdrzewem”. Tym samym, powieść  Magdaleny Tulli jest odwrotnością, wręcz przewrotnością pisarskiej idei homeryckiego fletu, ocalania mitów, czyli dzieł  pisanych ku pokrzepieniu serc.

Po tej lekturze czytelnik jest przenicowany smutkiem, pustką i brakiem złudzeń. Taki jest klimat, taka melodia tych książek. I trudno odmówić im racji, prawdy o świecie, przyszpilonym przez autorkę jak motyl-eksponat, za materię biorąc w końcu naszą ziemską rzeczywistość. Nie jest to wyłącznie  sposób na inteligentne zabicie czasu czytelnika, ani wyrafinowane wprawienie w nastrój zadumy. To proza, która wytyka nam, jak ciasny, bezduszny i ksenofobiczny jest  świat, który sami współtworzymy, choć nie ma pewności na ile człowiek przykłada rękę do tego egzystencjalnego status quo, a na ile smutek świata jest jego nieuchronną entropią, bo „życie jest tak źle wyważone”.4

„Reguła porządkująca … głosi … , że małe zawiera się w wielkim, a wielkie w małym. I tylko dzięki temu świat pomieścił się w sobie”, narrator „Snów i kamieni” konstatuje autorytatywnie.
Na wiele sposobów powtarza jedynie słuszną prawdę, która ma znamiona naukowego odkrycia z pogranicza socjologii i astrologii. Jest to równocześnie jeden z wielu przykładów świetnego czarnego humoru pisarki, które wywołuje nie tylko gorzki uśmiech, ale i poczucie grozy dotknięcia inercją świata przeszłego (wciąż mamy w pamięci bierność wobec totalitaryzmu, holokaustu, komunizmu), teraźniejszego (co zwykle najtrudniej zobaczyć jakby się „żeglowało we mgle”) i potencjalnego, który powstanie na ich podobieństwo, bo światem rządzą tryby. Wobec tych wizji ciasnoty i duchoty kosmicznej, dotykanie śmiertelnie nie jest idiomem z najczarniejszego scenariusza, bo nad danse macabre było lub wciąż jest jakieś niebo.

Skoro jednak i tak jesteśmy skazani na zawsze „gotowe do kapitulacji pragnienia”5 doczesne, cokolwiek by nie myśleć o niebie, tej „potężnej i bezstronnej instancji, która wynagrodzi cierpienia”, może pocieszający jest fakt, że ziemski hazard dotyczy demokratycznie nas wszystkich. Tak jak nieodwołalność czasu i wszelka relatywność, są prawami, którym wszyscy, bez wyjątku, podlegamy. To nasza wspólna skaza. W tym sensie nie jesteśmy samotni. Wszyscy razem jesteśmy na nią skazani, nią skażeni, odmieniając na różne sposoby pojemne słowo „skaza”, które tak jak „tryby” jest tytułem jednej z książek Magdaleny Tulli i jednym z archetypów tej prozy.

Krystyna Lenkowska

 

- „Sny i kamienie” Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1999 (wznowienie)
- „W czerwieni”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1998
- „Tryby”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2003
- „Skaza”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2006

1 Magdalena Tulli, „Sny i kamienie”

2 „W czerwieni”, str.24

3 „Skaza”, str.66

4 „Skaza”, str.44

5 „Skaza”, str.155