/w/ „ŚWIATY OLGI TOKARCZUK”

Studia i szkice pod redakcją Magdaleny Rabizo-Birek, Magdaleny Pocałuń-Dydycz i Adama Bieniasa

Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego
Biblioteka „Frazy”
Rzeszów 2013

O! JAK OLGA, T! jak TOKARCZUK

Zaczęłam swoje czytanie Olgi Tokarczuk dopiero od jej trzeciej powieści pod tytułem Dom dzienny dom nocny. Okazało się to jednak moim osobistym strzałem w dziesiątkę. Już po pierwszych stronach ogarnęła mnie nieodparta chęć czytania bez odrywania się od tego świata (trudno o większy sukces pisarza na poziomie relacji z anonimowym, jednostkowym, zblazowanym różnorodnością dookolnego świata, czytelnikiem), nieustannego wracania myślą do tego, co w świecie książki się dzieje, „ingerowania” w ten świat z żalem, radością, zadziwieniem. Wprost proporcjonalnie do zafrapowania lekturą, trzymała mnie potem faza refleksji na temat kulturowego dziedzictwa, formalnego niepodobieństwa, symboliki, znaków ludzkich, natręctw, mentalnych krzyży. Krzyże, krzyżyki znalazłam też w dwóch kolejnych książkach tej pisarki. Kolejnych dla mnie, bo mój porządek czytania Tokarczuk był nieco a rebours.

Na Prawiek i inne czasy trafiłam w Szwajcarii. Stał na półce wśród tysiąca książek z całego świata, na swoistej papierowej wieży Babel. Wypatrzyłam go pod dużą literą T, a rozpoznałam po polskiej frazie „Olga Tokarczuk” na grzbiecie książki. Dziękuję losowi za ten przypadek, który rzucił mnie na jakiś czas do Lavigny, gdzie mogłam złapać dystans do rzeczywistości wędrując po Prawieku, a potem podróżując z „Ludźmi Księgi” śladami precyzyjnej wyobraźni Olgi Tokarczuk. Niezwłocznie dodam, że nie jestem miłośniczką utworów akcji, łatwych powieści miłosnych, kontekstów detektywistycznych oraz nieuzasadnionych ucieczek science fiction czy fantasy, a magia, abstrakcja i surrealizm w literaturze muszą być dla mnie niezwykle naturalnie i nienachalnie uzasadnione w rzeczywistości tu i teraz. I choć gustuję w klasycznej formie powieści w stylu roman roman, to jednak podczas mojego pobytu w Lavigny, biedny, stary, wspaniały Proust i poszedł w kolejną odstawkę, bo po uczcie Makine’a przyszło do mnie kapitalne danie z Prawieku.

Prawiek to niby powieść koncepcik. Można by pomyśleć przez moment: „wielu tak potrafi”, ot, historia jednego miejsca, nieco rustykalna, wręcz polsko-cepeliowska, w tle z historią wojen, biedy, przesądów. Mała synteza społecznego deklasowania, szaleństwa, pauperyzacji, pozornego awansu. Tak niewiele i tak wiele. Ale jest … jedno „ale”, które mówi, i muszę to powtórzyć, że dobra książka to sztuka bezkompromisowego wciągania w akcję. I taka jest właśnie lektura Tokarczuk, na którą trafiłam. To maestria opowiadania historii, a także autentyczność kontekstu nawet, paradoksalnie, tego magicznego, którym autorka obdarza nas subtelnie, impresjonistycznie jak Márquez. To prawda o smutku ludzkiej egzystencji, czyli antypody nihilizmu oraz talent do posługiwania się symbolem, wiarygodność opowieści i wszechobecna istota przesłania, dzięki czemu ta proza zyskuje wymiar, który decyduje o tym, że jest Sztuką. Pisarka ma też talent przekonywania malkontentów sztuk surrealnych do … siebie, czyli swojej opowieści, w której nierealne rzeczy dzieją się po coś tak naturalnie, iż nie trzeba natychmiast sięgać po encyklopedyczne definicje symboli.

Mam nadzieję, że kiedyś, w czasie swojej kolejnej dalekiej „podróży człowieka księgi”, znów trafię na dom, gdzie nieznane mi, wręcz tajemnicze, woluminy będą stały na półce pod literą O jak Olga, łamane przez T jak Tokarczuk, łamane przez P jako Poland. Są to, bez mojego odkrywania Ameryki czy Szwajcarii, symbole polskiej marki prozatorskiej.