Nawet biel jest trochę szara
Rzeszowska poetka Krystyna Lenkowska tomikiem poezji „Sztuka białego”(1) po raz kolejny udowadnia, iż na poetyckiej drodze trzeba będzie liczyć się z jej coraz to pewniejszą obecnością. Wydała już kilka tomików wierszy, tłumaczy z języka angielskiego, uprawia eseistykę, co czyni z niej autorkę nietuzinkową, ani tym bardziej zaszufladkowaną do jakiegoś ogólnego schematu literackiego świata. Znany krytyk i poeta Krzysztof Lisowski podkreśla, że „Autorka nie należy do żadnych szkół, nie uzależniła się od niczyjej, bardziej wyrazistej poetyki. (…) To sprawa wytworzenia specyficznego dystansu miedzy światem, a tym, kto o nim opowiada, między opowieścią o «ja», a kimś, kto – niejako z ptasiej, anielskiej może, jakiejś napowietrznej perspektywy – potrafi spojrzeć na samego siebie. To «obce oko» w nas pojawia się w dzisiejszej polskiej poezji niezwykle rzadko”.
Osobiście miałem możliwość wielokrotnie nie tylko czytać, ale i słuchać poetkę. Swoją twórczą osobowością wybiega zdecydowanie w kierunku sobie wiadomych i wytyczonych celów. Świat wyobraźni poetki wytycza ponadczasową siłę jej metafor, budowanych w sposób odczuwalnej oryginalności wraz wręcz z namacalnym dotykiem jej odczuć i myśli. Jest to głos charakterystyczny i wyjątkowy, głos, który wpisuje się wyraźnie w kanon dobrej i godnej polecenia poezji.
Z odwagą wprowadza Lenkowska czytelnika w swój twórczy intymny świat, podkreślając, że: „Nie ma już nic do ukrycia”, bo „Wielkie dramaty zebrane w księgi wieczyste” (s. 7). Codzienność jest na tyle ważna, na ile potrafimy ją obłaskawić, wykorzystać jej energię i po swojemu wyłuskać najcenniejszą wartość. I chociaż jak wyzna poetka „Ze strachu chwytam swoich stóp/ Przyziemnych poręczy”, ale właśnie wtedy „dotykam trwania/ Śladów dnia na sobie’ („Okolice nocy”, s. 14). Uważne obserwowanie świata wyznacza w tej poezji kierunek fascynacji i zadumy, miłości i lęku równocześnie, jakby to wszystko trwało jedną małą chwilę, dlatego wartą zapisu i zatrzymania. To poetycki świat odarty ze złudzeń, gdzie wszystko ma jakieś wyznaczone granice, po prostu świat z krwi i kości, gdzie nawet miłość smakuje się po kawałku:
Kiedyś nadchodzą ten dzień i ta noc
Że zasiadamy do wina co dojrzało
Gdzieś między stepem a stepem.
W kadziach stojącego czasu
Maczamy usta i palce tak
Jakbyśmy nurzali się cali.
(s. 47)
Łatwo przyzwyczajamy się do stereotypów opisywanych wydarzeń, wyrywanych kawałków snów czy splotów nieistniejących przypadków. Układamy z nich po swojemu pewną dramaturgię historii, jakby to wszystko naznaczone było nie do końca wytłumaczalnym nonsensem. Poetka zmierza się z tą rzeczywistością i odrealnia ją, próbując zracjonalizować. Nie oznacza to, iż brak w tej poetyce metafizycznych zamyśleń nad sensem trwania i przemijania, a świadczy o tym chociażby „Oda do śniegu” z mottem „Dziś umarł Ryszard Kapuściński” (s. 39). Podobnych klimatów można dopatrzeć się tutaj wiele. Nie narzucają się jednak one nachalnie. Pod woalem „zamglenia” szukają prawdy o świecie, gdzie człowiek wplątany jest w jego magię i tajemnicę.
Czas kłębi się wokół tak zwanego życia.
Woda toczy pianę.
Kiedyś prawie do niej nie wpadłam
Po uszy
(„Prawie”, s. 55)
Powracając do tych wierszy zastanawiam się nad ich emocjonalną siłą przyciągania. Przecież tak niewiele potrzeba, aby nasza codzienność mogła być piękniejsza i szlachetniejsza. Uczę się więc smakować każdy utwór powoli, sycąc i delektując podniebienie duszy. Zbyt wiele w nas niepotrzebnych niepokojów, które nierzadko wyolbrzymiamy sami i to jedynie na własny użytek. Tymczasem szczęścia tak naprawdę trzeba szukać tuż obok siebie:
Jesteś jak Nil, powiedziałeś.
Dotknęłam dłonią brzucha i poczułam rzekę
Jej piasek na stopach.
(„Wszystkie drogi prowadzą przez wodę”, s. 57)
Życzę poetce zachwytów najprostszych, dróg, które niekoniecznie prowadzą do celu, dłoni, co nigdy nie zabłądzą w pustce poszukiwań, odpowiedzi niełatwych, które pozostają „bezszelestnie/ Na ostrzu/ Pamięci” (s. 17).
Eligiusz Dymowski
1) Krystyna Lenkowska,