Widok nie tylko z okna

 

Zapewne każdy rodzaj twórczości jest formą dialogu: z czytelnikiem, widzem, słuchaczem. Truizm ten bywa odmieniany we wszelakich przypadkach. Na użytek konkretnego dzieła należy jednak określić precyzyjniej ów dialog. Zwłaszcza, jeśli autor proponuje swoją wizję dyskursu.

Krystyna Lenkowska w swoim najnowszym zbiorze poetyckim „Wiersze okienne” *), wydanym starannie, z okładką projektu znakomitego Franciszka Maśluszczaka, proponuje czytelnikowi swoją wizję świata, w tym świata wyobraźni. Nawiązuje tym samym dialog z już istniejącymi nurtami w kulturze, próbuje włączyć się w dyskurs proponowany przez innych pisarzy. Autorka włącza się w ten nurt niekiedy poprzez aluzję, czasem przemawiając wprost. Podmiot liryczny wiersza „Dwie doliny”, dedykowanego Andrzejowi Stasiukowi, właśnie wprost zwraca się do adresata: „Mówisz z pychą że czarna dziura lasu/ co dzień staje się doliną ze światła/ narasta i wzlata.” Inaczej jest w wierszu „Zapewne czyli 19 wierszy”, dedykowanym Januszowi Szuberowi. Tu autorka komponuje liryczny obraz z szeregu asocjacji inspirowanych lekturą zbioru Szubera, zatytułowanego „19 wierszy”. Inny rodzaj rozmowy pojawia się w wierszu „Natura morta i pies”. To jakby propozycja mierzenia się czytelnika z klasycznymi już symbolami. Nie tyle klasycznymi poprzez skojarzenie z osobą Zbigniewa Herberta, autora „Martwej natury z wędzidłem”, co z pewnymi archetypami występującymi w malarstwie. Bo wiersz ten w gruncie rzeczy nie mówi o żadnym konkretnym obrazie, zawiera raczej ciąg relacji zachodzących pomiędzy ludźmi. Relacje te w efekcie przyrównane zostają do stosunku człowieka do zwierzęcia: „Mój pies przybliżając się do mnie/ jest zawsze przybliżony”.

Zatem w „Wierszach okiennych” dominuje rodzaj dialogu-dyskursu – nazwijmy to umownie – kulturowego. Lenkowska włącza się w strumień życia twórczego, komentuje go, często replikując zasłyszane hasła. Lecz występuje także z własnymi propozycjami. Ten dialog-uczestnictwo w życiu twórczym odbywa się chyba także i na płaszczyźnie formalnej. Autorka szuka stosownego języka do wyrażenia konkretnej treści, która ją aktualnie zajmuje. „Rozmawiając” na przykład z konkretnym poetą, przyjmuje frazę jego języka, jego logikę zdań. Zaskakujące metafory, które często powstają w wyniku zestawiania pozornie przeczących sobie znaczeniowo słów, zbliżają język tych wierszy do języka poezji Ewy Lipskiej. Na przykład w wierszu „Lekko nad łóżkiem” czytamy: „Nie żłobi śladów na posłaniu co je lata muskały/ na gładź/ na blat/ w Kant.” Jeśli zastosowana w tym wyliczeniu duża litera w słowie Kant była zamierzona – a nie ma powodu w to wątpić – czytelnikowi nasuwa się także skojarzenie z Kantem – filozofem; mamy zatem prawo przypuszczać, że dzięki takiego rdzaju kalamburowi (?) nastąpiła propozycja określonego sposobu przyjmowania lektury tego wiersza. Być może to nadinterpretacja, ale nie możemy takiej sugestii autorki wykluczyć.

Oczywiście powyższe próby analiz tych wierszy są tylko pretekstem, by myśleć o nich szerzej, czyli wyjść poza tę właśnie dialogowość. Otóż wydaje się, że Lenkowska nadal szuka swojego własnego języka. Ona go oswaja korzystając z wielu wzorców, chce go najwłaściwiej zastosować, zagospodarować. To drążenie widać było już w poprzednim zbiorze „Pochodnio, różo”. Jest to więc jakby kontynuacja tamtych tematów i drogi do języka, który po norwidowsku powinien „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Ale zarazem to już ścieżka wiodąca na wyższe piętro tych poszukiwań.

W tomie tym chyba szczególnie uwydatnia się opozycja: natury pochłanianej i pochłaniającej. Jest to także obszar wspomnianego dialogu kulturowego (przypomnijmy rozważania Miłosza o naturze, zawarte w jego wierszach, jak i ostatnim wykładzie o przyrodzie). Lecz także i osobista propozycja poetki. Natura w jej wierszach pojawia się często, choć jest jakby zawoalowana, jest cząstką większego obrazu. Jednak to natura w ostateczności bywa sednem tych wierszy. Tak jest w „Kazaniu do ptaków”, tak jest w wierszu „Od nowa”. Ten utwór zaczyna się obrazem pierwszych zawilców, wśród których znajdują się „zwłoki prochowca” porzuconego zapewne jeszcze jesienią, bo z kieszeniami pełnymi zeschłych liści. Niby płaszcz ten jest przedmiotem dywagacji autorki, lecz w istocie to właśnie natura sprawiła, że ten płaszcz jest, jaki jest, a jest teraz lekki „od słońca i wiatru”. W „Styczniowej ambiwalencji” pretekstem staje się  miejscowość Słocina, tak bliska autorce> Ale bodaj najważniejszym wydaje się tu aspekt sensualny: „Tak nie pachnie żaden wiatr!” – tak pachnie tylko i wyłącznie wiatr od pól w Słocinie, on ma nawet smak – „coś jak konfitura z białej/ hortensji”. Przywoływana – choć, przypomnijmy, dyskretnie, jakby wstydliwie – Natura, musi w końcu ukazać swój prawdziwy charakter, czyli przymioty wymienione wcześniej: devora et devorata; Natura pochłaniająca i pochłaniana. Te przymioty wystąpią – a raczej zostaną nazwane wprost – w wierszu „Siwość”, zaczynający się od refleksji na temat wypadania siwych włosów; „Zwolnione tempo zabijania od początku/ w majestacie praw/ bez żadnej poprawki do natury.”

Właśnie chodzi o tę „poprawkę do natury”: wszak „Zabijają nas tacy jak my pożerający/ Wciąż ubywa nam siebie pożeranych” („Płastugi”). Zatem rodzi się pytanie o etyczną stronę tego zagadnienia. Czy natura jest tak zupełnie ślepa moralnie? W świecie przyrody zapewne tak. Z drugiej jednak strony człowiek, jako cząstka tej natury, obdarzony wolną wolą i rozumem, może wybierać, może stosować normy moralne i etyczne w życiu, nie tylko wobec drugiego człowieka, lecz także – na swój „ludzki” sposób – wobec swych „braci mniejszych”. Jeśli więc człowiek wie, jakimi prawami kieruje się natura, wie również, czego od niej oczekiwać: natura jest żarłoczna, bezwzględna, okrutna. Ale natura jest w swoich prawach uczciwa – nie pożera dla samego pożerania. Zwierzę je, ile potrzebuje. Człowiek zabija dowoli. Te właśnie różnice zdają się zajmować umysł autorki „Wierszy okiennych”.

Prawa natury to także rozrodczość, reprodukcja. U człowieka dzięki rozumowi prawa prokreacji bywają, a raczej są, kontrolowane. Lecz uczucie miłości, choć wielu określa je osobliwym rodzajem chemicznych zmian w organizmie, nie jest do końca kontrolowane, jest żywiołem. Stąd w tej poezji wiele obrazów, wątków, pytań związanych z erotyką. Lenkowska o miłości, erotyce, także nie mówi wprost. Jakby chciała ominąć istotę rzeczy. Trudno byłoby wysnuć tezę, że autorkę krępują te tematy, ona raczej nie uważa je za tabu, wszak często używa konkretnych określeń na nazwanie czynności fizjologicznych, lub związanych z erotyką i seksem. Jednak stara się nie dookreślać tej sfery ludzkiego bytu, jakby nie miała odwagi podjąć decyzji orzekającej: czy eros jest radością, czy mroczną stroną ludzkiego życia; miłość jest naturalną rzeczą przynależną do sfery piękna, czy też na swój sposób owocem zakazanym, bo obwarowanym obyczajem, normami. A może popęd erotyczny, owo poza racjonalne szaleństwo, kłóci się z człowiekiem myślącym racjonalnie właśnie?

Poezja, sztuka w ogóle, nie czuje się uprawniona do dawani odpowiedzi. Sztuka stawia pytania. Zatem – słusznie – odpowiedzi na powyższe pytania w wierszach Lenkowskiej nie będzie. Choć wielekroć czytelnik staje jakby na progu, za którym odpowiedź już zamieszkuje. A może wygląda z okna, wraz z autorką, ale przestrzeń z okna siłą rzeczy jest ograniczona. Być może Adriana Szymańska pisząc (na okładce tomu) o „dziewczynko-kobiecym przemierzaniu” sfery uczuć i emocji najtrafniej diagnozuje poetykę Lenkowskiej? Bo kobieta-dziecko, jako główny bohater tych wierszy, wciąż zagląda do intrygujących ją komnat, choć nie zwiedza ich gruntownie. Jakby chciała pozostawić sobie, a pewnie i czytelnikowi, margines na pielęgnowanie tajemnicy.

Jan Tulik

*)Krystyna Lenkowska „Wiersze okienne”, Podkarpacki Instytut Książki, Rzeszów 2003, s. 40