Jazz, Horacy i przylaszczki
Poezja Krystyny Lenkowskiej (1957) i malarstwo Franciszka Maśluszczaka (1948) są jak elegancki kaprys sztuki i przyznam - nie do śmiechu mi po lekturze, chociaż jeszcze czuję znakomity rytm i tempo ich wzajemnej zabawy. Przedni jest ten żart, ale niepokojący. Mam przed sobą dwa zbiory wierszy Lekowskiej, ubogacone malarsko przez znanego z ilustracji, okładek, plakatów i rysunków w prasie artystę plastyka, pod ciepło brzmiącymi tytułami: "Nie deptać przylaszczek / Keep off the primroses" (świetny edytorsko album, edycja specjalna z tłumaczeniami poetki, Rzeszów 1999) oraz "Pochodnio, różo" (Warszawa 2002). Z pewnością Lenkowska i Maśluszczak to obiecująca literacko-malarska para w rewii zmysłów i skojarzeń, konkretu i abstrakcji, wesela i powagi. I jedno, i drugie to jest i dosłowność, i symboliczność wymieniają się w ich kompozycjach raz po raz. Ale przyznam, nie przekonuje mnie ten stylowy układ. Zastanawiam się zwłaszcza, w czym tkwi jakaś szczególna a la maniere wierszy. Otóż, poezja Lenkowskiej bryluje dzięki literackiej zabawie, dzięki dowcipowi, paradoksom. Czy można zaryzykować sformułowanie, że jest to "poezja salonowa"? Zwracam uwagę na erudycyjną pretensję i galanteryjny urok wierszy. W sumie mamy efekt niebanalny, dopracowane graficznie, ładne albumy poetyckie, rzeczywiście, aż chce się wziąć do ręki.
Niestety, poetka ma wykwintny styl. Dlaczego niestety? Ponieważ poetyckość, literackość polega tutaj na udziwnieniu. Poezja chce być zanadto poetycka. Podziwiam konstrukcyjne wyrafinowanie metafory i uwodzicielską maestrię Krystyny Lenkowskiej w budowaniu nastroju poetyckiego. Doceniam śmiałość lingwistyczną, co tu dużo mówić - brawurę językową, ryzykowny koncept czy ostentacyjny atak słowa. Obawiam się jednak u Lenkowskiej nadmiaru, drapieżnej kobiecej stylistyki. Żarty literackie, mimo że udane, zaczynają być niepostrzeżenie żartami z czytelnika. Tymczasem kreska Franciszka Maśluszczaka zgrabnie współtworzy filozoficzne tło tych żartów. Jego postaci przesuwają się w milczeniu, w niesamowitym wyczuciu tego, co mówi wiersz. Ilustracje są bardzo trafnie dobrane. To obrazki, które dopowiadają ukryte znaczenia tekstu i zarazem przypominają o ważnych sprawach z kręgu nadprzyrodzonych, groźnych prawd. Coś jednak zdradzieckiego zakrada się do tego miejsca doskonałej harmonii, coś zaczyna chwiać całą przestrzenią słowno-malarską. A jednak podtrzymuje tę parę - czyli wiersz i towarzyszącą mu ilustrację - wszechobecny, lekki, niepoważny rytm i nieuchronna, zapobiegliwie postawiona puenta. Ten rytm i puenta to ów grymas sztuki, oczko puszczone ukradkiem. Ostatecznie wiersz i obraz pozostają w świetnym porozumieniu!
Obydwoje - poezja i obraz - tworzą duet według znanych słów: ut pictura poesis (jak w malarstwie, tak i w poezji). Trochę przekorny jest ten dzisiejszy Horacy, bo Lenkowska i Maśluszczak podkpiwają wyraźnie z powagi w naśladowaniu natury. W ich tomikach poetycko-malarskich zasadą organizacyjną jest kontrapunkt: obraz i tekst stają się spójną całością, nieco afektowaną, trochę wyszukaną, z lekka chimeryczną. Tyle że poezja czasem żongluje konwencjami zalotnej kolombiny z dell'arte, natomiast obraz bywa że pełni rolę arlekina z łezką w oku.
Ale co to znaczy dla wierszy i dla obrazu, co to znaczy dla czytelnika?
I poezja Lenkowskiej, i malarstwo Maśluszczaka naśladują rzeczywistość artystyczną, pokazują świat nonsensu lub parodiują wizyjność. I to jest dobre. I to jest nie do podważenia. Powstaje wspaniała natura stworzona przez wyobraźnię. Mówią krytycy o Maśluszczaku, że co krok jest u niego tajemnica, że tylko z pozoru wszystko wydaje się dosłowne i realne. To jak pseudoBoschowy tygiel znaczeń, by przywołać intuicje interpretacyjne Rajmunda Kalickiego.
Taką nieskrępowaną wyobraźnią Maśluszczaka i Lenkowskiej można podpalić świat zwykły, szary. To się i owszem udaje naszym autorom. Ale co dalej? Można mieć nawet żal do samej już poezji. Uwodzi słowotwórczo, epatuje neologizmami, pieści ucho rymami, gra synkopowanym rytmem jak w jazzie, a potem porzuca. Nie daje nadziei. Bawi się pięknem i ucieka. Pozostawia czasem uczucie emocjonalnego braku albo zmysłowego przesytu. Tworzy zgrabne intelektualne zagadki. Pomysłowa i subtelna, ironiczna. Swinguje przed metafizyczną stroną świata jak przed lustrem Maśluszczaka. Jest to poezja, która widzi w malarskości swoje odbicie. Dlaczego jeszcze tak bardzo zwrócona jest w swoją stronę, dlaczego jeszcze "k'sobna"? A mogłaby już puszczać oko do czytelnika, nie do malarza ... Istnieje jeszcze jedna poszlaka. A jeśli Lenkowska rzeczywiście nie depcze przylaszczek? Może taka jest polska nowoczesna literacka madonna: poezja dumna i przebiegła - narcystyczna? Poezja, użyjmy jednak tego określenia - kobieca, która celowo zmyli ślady po to, by ukryć swój wstyd, swoją twarz kobiety-babety?
W istocie poezja Lenkowskiej nosi w sobie na poły dziewczęcą bezbronność i bunt wobec tego, co w świecie Babiej Ponury nudne, gnuśne. Babetowatość (jak powiedziałaby Lenkowska) jest w życiu nie do wytrzymania, a więc to co niepoetyckie, trzeba zaczarować w poezję. Aż nie sposób pominąć przy tej okazji innego tomu, sięgającego roku 1972, a wznawianego jeszcze w latach osiemdziesiątych, mianowicie Anny Świrszczyńskiej Jestem Baba. J. Kwiatkowski pisał o filozofii babizmu Świrszczyńskiej, że to "najśmielsza w dotychczasowej polskiej liryce ewokacja kobiecości". Tam objawiał się ekshibicjonizm. Lenkowska ma wrażliwość madame, ale brak jej spontaniczności, ścieżki przeciera sama. Nie chce być prowokująco feministyczna. Poetyka zmienności, zwinności i sprytu ma ją chronić - przed czym? Obawiam się, że literackość, na którą decyduje się Lenkowska, zasłania prawdę o doświadczeniu, które stąd umyka. Czytelnik może podziwiać język poetycki, ale autorka pozbawi go kontaktu z wewnętrzną prawdą swych wierszy.
Miejmy nadzieję na kolejne tomiki niezależnej i ambitnej Krystyny Lenkowskiej, na to, że przeistoczenia w jej kreacji będą wpływały na dobre samopoczucie czytających. I że istotnie zręczne gry językowe wzmocnią tożsamość poetki, która nie podda się rutynie. Czego szczerze życzę. A o Maśluszczaka się nie boję. Solo czy w duecie jazzuje naszą rzeczywistość bezbłędnie.
Aneta Krawczyk
Krystyna Lenkowska: Pochodnio, różo. Nowy Świat Warszawa 2002; Nie deptać przylaszczek. Edycja specjalna. Seria Przylaszczka. Obrazy: Franciszek Maśluszczak, tłumaczenie wierszy: Krystyna Lenkowska. Wydawnictwo YES, Rzeszów 1999
|
|