Adriana Szymańska
Z wierszami Krystyny Lenkowskiej zetknęłam się po raz
pierwszy w imponującym dwujęzycznym wydaniu, polsko-angielskim, z ilustracjami
Franciszka Maśluszczaka. Zbiór opublikowany przez rzeszowską oficynę „Yes”, zatytułowany
Nie deptać przylaszczek / Keep off the
primroses w przekładzie autorki /por. rec. „Nowe Książki” nr 10/2001/
zwrócił moją uwagę paradoksalnością przesłania. Nerwowa, zmysłowa, przewrotna poezja Lekowskiej kusi wyobraźnię
czytelnika meandrycznym nurtem ukrytego w niej intelektualizmu – podszytego
irracjonalnym niepokojem. Szaleństwo dialektyki rozumu i nierozumności
istnienia decyduje o dramatyzmie poetyckiej wizji Lenkowskiej i jej
specyficznym mrocznym poczuciu humoru. Nowy zbiór, również przyozdobiony
świadomie paranoiczną ilustracją Maśluszczaka, pogłębia, w moim odbiorze,
dwutorowy, dwuznaczny ton wypowiedzi poetki.
Językowa czujność Lenkowskiej nie
pozwala jej na wyjścia banalne, wynikające z naturalnego toku mowy. Przy każdej
okazji eksperymentuje ona z językiem, nawiązując i do doświadczeń polskiego
lingwizmu, i do ponadczasowego poetyckiego racjonalizmu w ogóle. „Dotknięta nagłą tkliwością bezużyteczną” pielgrzymuje
bezdrożami własnej wyobraźni, by zakorzeniać się momentalnie w zaskakujących ją
sytuacjach lirycznych. Wiersz Zaległy
list do pryszczatego anioła – aż perwersyjny w hormonalno-płciowych
skojarzeniach – ściska za gardło, gdy wzruszona pamięć posuwa poetce obraz na
miarę poetyckiego odkrycia: „Kiedy
pękałeś na członki i spadałeś / cicho nie podałam Ci skrzydła. Wybacz. / Sama
byłam pryszczatym nielotem”.
Dziewczynko-kobieta przemierzająca
wiersze Lenkowskiej nosi w sobie duszę Leśmianowskich „ludzieńków” skazanych na
wiekuistą samotność. Współczesna przenikliwość myślowa bohaterki ociera się tu
o średniowieczną, „czarowniczą”, rzec by można, mentalność kobiety-medium. W
czasach inkwizycji tego typu manifestacje żeńskości bezwzględnie kwalifikowały
się na stos. Tytułowy wiersz zbioru zaczyna się pytaniem: „Kim jesteś
pochodnio, różo / ciernisty wianku, ostrogo i klaczy, dżigitko, / ślepa mulico
nocą, jutrznio, trąbo jerychońska?”. Jak we wróżbiarskim transie wędruje
Lenkowska poprzez epoki, ich tragedie i ekstazy, wcielając się w coraz to inne
postaci i ich znojne lub upojne przygody. Zapatrzona w szklaną kulę wyobraźni,
wybiera do wysłowienia najbardziej skrajne, sprzeczne często w symbolice
przedmioty i przestrzenie po to, by wzmóc czujność, „abyśmy wyczytali / w jakim języku przyjdzie nam żyć i zamilknąć razem /
abyśmy znów gotowi byli”.
Mottem do zbioru Pochodnio, różo uczyniła Lenkowska przewrotną maksymę : „Nieprawdopodobieństwo pewnych przeistoczeń wzmacnia moją tożsamość. W końcu ono też jest tylko umowne”. Jakby poetka zdając się na wyrafinowany, kapryśny nurt własnych skojarzeń, całkowicie zaufała ich nieobliczalności. W jednym z utworów powątpiewa jednak i w tę niepewną pewność, jaką daje prawda sztuki: „Zostaje po nas / blask dotyku / słowo. // Na nic komu takie dziedzictwo”. „Nieprawdopodobieństwo przeistoczeń” zdaje się wszakże – rozpraszając – faktycznie scalać rozedrganą tożsamość poetki, jak zauważył Janusz Szuber w nocie o jej wierszach na czwartej stronie okładki. Bowiem dotykowo-trzewno-somnabuliczny realizm jej metafor jest jakby uosobieniem życia na opak, życia poza życiem, spełniającego się w postmodernistycznych, wirtualnych rytuałach języka. Jej liryki miłosne też są raczej antyerotykami, jak wiersz o zazdrości Po szóste skonstruowany z arcykonkretnych wyobrażeń „jakiejś historii” cudzołóstwa.
Świadomość bycia sobą zawsze przesycona jest u Lenkowskiej poczuciem własnej wielokrotności, odbicia w innych bytach, osobach, pejzażach, kosmosach. Jej tożsamość jest tak empatyczna, że wciela się nawet w ból zabijanej gęsi i „dusze” dwóch zadziobanych na lodzie przez dzikie ptaki karpi. W wierszu Jestem czuła wprawiając się w ekshibisjonistyczny pląs tworzy poetka swój własny portret:
Jestem – cała czuła
jak puls
półziemskiej planety
sen
półdzikiej istoty –
całą
rzeczy istotą.
Jestem na wpół dziką kaczką
oniemiałą
rajską dziwonią.
Jestem
jedną gęsią skórką.
A przecież i to wyznanie – z pozoru czysta ekspresja pretensjonalności i samolubstwa – jest przede wszystkim wyrazem wielofunkcyjności lirycznego „ja” kontrolowanego przez poetkę ironią, żartobliwą pobłażliwością dla samej siebie. Poemacik Zagapiłam się po stronie Macondo stanowi miniautobiografię bohaterki lirycznej wierszy Lenkowskiej, opowiadając historię jej powszednio-odświętnego życia wewnętrznego, doprowadza ją przed mur niepojętości. „Może powoli zaczyna mnie nie być” – konstatuje. Ale i ta konstatacja potwierdza jedynie gorącą, pulsującą, niezniszczalną w swej upartej wędrówce przez istnienie tożsamość poetki.