Adriana Szymańska - Gęsia skórka czyli czułość
NOWE KSIĄŻKI 1/2002 oraz "Księga objawień" ŁOŚGRAF, Warszawa 2012

 

Adriana Szymańska

 

Z wierszami Krystyny Lenkowskiej zetknęłam się po raz pierwszy w imponującym dwujęzycznym wydaniu, polsko-angielskim, z ilustracjami Franciszka Maśluszczaka. Zbiór opublikowany przez rzeszowską oficynę „Yes”, zatytułowany Nie deptać przylaszczek / Keep off the primroses w przekładzie autorki /por. rec. „Nowe Książki” nr 10/2001/ zwrócił moją uwagę paradoksalnością przesłania. Nerwowa, zmysłowa, przewrotna poezja Lekowskiej kusi wyobraźnię czytelnika meandrycznym nurtem ukrytego w niej intelektualizmu – podszytego irracjonalnym niepokojem. Szaleństwo dialektyki rozumu i nierozumności istnienia decyduje o dramatyzmie poetyckiej wizji Lenkowskiej i jej specyficznym mrocznym poczuciu humoru. Nowy zbiór, również przyozdobiony świadomie paranoiczną ilustracją Maśluszczaka, pogłębia, w moim odbiorze, dwutorowy, dwuznaczny ton wypowiedzi poetki.

                                Językowa czujność Lenkowskiej nie pozwala jej na wyjścia banalne, wynikające z naturalnego toku mowy. Przy każdej okazji eksperymentuje ona z językiem, nawiązując i do doświadczeń polskiego lingwizmu, i do ponadczasowego poetyckiego racjonalizmu w ogóle. „Dotknięta nagłą tkliwością bezużyteczną” pielgrzymuje bezdrożami własnej wyobraźni, by zakorzeniać się momentalnie w zaskakujących ją sytuacjach lirycznych. Wiersz Zaległy list do pryszczatego anioła – aż perwersyjny w hormonalno-płciowych skojarzeniach – ściska za gardło, gdy wzruszona pamięć posuwa poetce obraz na miarę poetyckiego odkrycia: „Kiedy pękałeś na członki i spadałeś / cicho nie podałam Ci skrzydła. Wybacz. / Sama byłam pryszczatym nielotem”.

                                Dziewczynko-kobieta przemierzająca wiersze Lenkowskiej nosi w sobie duszę Leśmianowskich „ludzieńków” skazanych na wiekuistą samotność. Współczesna przenikliwość myślowa bohaterki ociera się tu o średniowieczną, „czarowniczą”, rzec by można, mentalność kobiety-medium. W czasach inkwizycji tego typu manifestacje żeńskości bezwzględnie kwalifikowały się na stos. Tytułowy wiersz zbioru zaczyna się pytaniem: „Kim jesteś pochodnio, różo / ciernisty wianku, ostrogo i klaczy, dżigitko, / ślepa mulico nocą, jutrznio, trąbo jerychońska?”. Jak we wróżbiarskim transie wędruje Lenkowska poprzez epoki, ich tragedie i ekstazy, wcielając się w coraz to inne postaci i ich znojne lub upojne przygody. Zapatrzona w szklaną kulę wyobraźni, wybiera do wysłowienia najbardziej skrajne, sprzeczne często w symbolice przedmioty i przestrzenie po to, by wzmóc czujność, „abyśmy wyczytali / w jakim języku przyjdzie nam żyć i zamilknąć razem / abyśmy znów gotowi byli”.

                                 Mottem do zbioru Pochodnio, różo uczyniła Lenkowska przewrotną maksymę : „Nieprawdopodobieństwo pewnych przeistoczeń wzmacnia moją tożsamość. W końcu ono też jest tylko umowne”.  Jakby poetka zdając się na wyrafinowany, kapryśny nurt własnych skojarzeń, całkowicie zaufała ich nieobliczalności. W jednym z utworów powątpiewa jednak i w tę niepewną pewność, jaką daje prawda sztuki: „Zostaje po nas / blask dotyku / słowo. // Na nic komu takie dziedzictwo”. „Nieprawdopodobieństwo przeistoczeń” zdaje się wszakże – rozpraszając – faktycznie scalać rozedrganą tożsamość poetki, jak zauważył Janusz Szuber w nocie o jej wierszach na czwartej stronie okładki. Bowiem dotykowo-trzewno-somnabuliczny realizm jej metafor jest jakby uosobieniem życia na opak, życia poza życiem, spełniającego się w postmodernistycznych, wirtualnych rytuałach języka. Jej liryki miłosne też są raczej antyerotykami, jak wiersz o zazdrości Po szóste skonstruowany z arcykonkretnych wyobrażeń „jakiejś historii” cudzołóstwa.

                                   Świadomość bycia sobą zawsze przesycona jest u Lenkowskiej poczuciem własnej wielokrotności, odbicia w innych bytach, osobach, pejzażach, kosmosach. Jej tożsamość jest tak empatyczna, że wciela się nawet w ból zabijanej gęsi i „dusze” dwóch zadziobanych na lodzie przez dzikie ptaki karpi. W wierszu Jestem czuła wprawiając się w ekshibisjonistyczny pląs tworzy poetka swój własny portret:

 

                                     Jestem – cała czuła

                                     jak puls półziemskiej planety

                                    sen półdzikiej istoty –

                                    całą rzeczy istotą.

 

                                    Jestem na wpół dziką kaczką

                                    oniemiałą rajską dziwonią.

                                    Jestem jedną gęsią skórką.

 

A przecież i to wyznanie – z pozoru czysta ekspresja pretensjonalności i samolubstwa – jest przede wszystkim wyrazem wielofunkcyjności lirycznego „ja” kontrolowanego przez poetkę ironią, żartobliwą pobłażliwością dla samej siebie. Poemacik Zagapiłam się po stronie Macondo stanowi miniautobiografię bohaterki lirycznej wierszy Lenkowskiej, opowiadając historię jej powszednio-odświętnego życia wewnętrznego, doprowadza ją przed mur niepojętości. „Może powoli zaczyna mnie nie być” – konstatuje. Ale i ta konstatacja potwierdza jedynie gorącą, pulsującą, niezniszczalną w swej upartej wędrówce przez istnienie tożsamość poetki.

 

NOWE KSIĄŻKI 1/2002