PRACOWNIA pismo literackie
kwartalnik
marzec 2003 nr 31 (1/2003)
Red.
Naczelny Wojciech Woźniak
ISSN 0867-311X
Nr indeksu 36066X
...
Nie ma ani obłoku. Lecz nie ma także Murzyna
Poemat
jest kimś innym
Ale jeśli jaszczurką
Jest lub biskupem, też jest moja wina.
Rafał Wojaczek, 1967 „Trzeba było rozstrzelać poetę”.
POKOLENIE FANTOMÓW
Ktoś
zapytał czy hasło „TY KANALIO, TY POETO”[1]
jest z Wojaczka. - Nie, proszę Pana.
-
Tak, proszę Pana.
Sama
proweniencja słowa „kanalia” wskazywałaby na tamte, „okołowojaczkowe” czasy,
ale czy akurat w kontekście słowa „poeta”? Rozdzielnik Ministerstwa Kultury był
wtedy całkiem łaskawy dla poetów, choć nie dla wszystkich. Jeśli „odtrąconym”,
tym „kanaliom”, udało się pożyć jeszcze ze dwadzieścia lat, doczekali czasów,
kiedy role się odmieniły.
A
teraz w okresie nowego oblicza prosperity słowa „poeta”, dzięki medialności
paru nagród literackich, m.in. NOBLA i naszej rodzimej NIKE, którym służy
kontrowersyjność polityczna, merytoryczna, biograficzna (co ma też wymiar
tolerancji), kiedy nawet księży, poezja nobilituje, a nie ośmiesza, czy ktoś
„zasługuje” na jakiekolwiek negatywne zainteresowanie wokół poezji, którą uprawia?
Co
to znaczy zainteresowanie poezją dzisiaj, jego skalą, kiedy kultura masowa, ze
swoją wyrafinowaną „mierzalnością” decyduje o tym, czy wydać książkę czy nie
wydać, co w praktyce oznacza dla Poety być albo nie być?
Czy
poza kilkoma, które zabłysnęły na polskim firmamencie literatury i zarzuciły
swoje tęcze przez morza i oceany, cała reszta nazwisk to fantomy?
Czy
wystarczy, że jesteś Poetą, Poeto nieznany, może wybitnym Poetą? Nie staje Ci
nawet martyrologii, takie czasy!, aby zostać choćby „kanalią”. Zawsze jeszcze
możesz niedrogo założyć sobie stronę internetową www.poeta.pl i czekać, czekać
nie wychynąwszy nosa spod swojej czarnoleskiej lipy, tak jak to lubisz
najbardziej.
W
swoim wprowadzeniu do sesji pt. „TY KANALIO, TY POETO”, jako pomysłodawca
imprezy, wyraziłam nadzieję na taką dyskusję, która może nie znajdzie
odpowiedzi na żadne z postawionych pytań, ale będzie Rozmową, Spotkaniem,
nasyceniem myśli.
Dnia
25.X.2002, o godz.19.00 w Foyer restauracji Moliere w Krakowie gospodyni wieczoru,
pani red. Katarzyna Janowska z POLITYKI, otworzyła drugi dzień festiwalu
„Literackie Spotkania u Moliera” i po krótkim wprowadzeniu w nastrój wieczoru
zaprosiła wszystkich gości, czyli ogromny tłum widzów, do Sali Teatralnej,
gdzie z portretów na ścianach spoglądały twarze kilkunastu kobiet i mężczyzn.
„Współcześni polscy poeci” to projekt fotograficzny Grażyny Niezgody
realizowany przez artystkę od wielu lat.
Słyszało
się głosy, że obrazom brak podpisów z nazwiskami portretowanych poetów, przez
co są wizerunkami jakby przypadkowych osób. No, cóż, był to w gruncie rzeczy,
wieczór poetów dość anonimowych, co w kontekście mojego wstępu oznacza, że nie
anonimowi poeci dla Polaków to np. Wisława Szymborska, Czesław Miłosz, ks. Jan
Twardowski, Tadeusz Różewicz, a ostatnio też Adam Zagajewski. Na Parnas sławy,
a tym samym na łamy „Zeszytów Literackich”, weszli nie tylko dzięki
poruszającej poezji, ale również medialności jak ich otacza. Należy sobie więc
zadać pytanie czy aby może obie te wartości nie są po prostu do siebie wprost
proporcjonalne (?). Brak dostępu na polski Parnas poezji, do publikacji w
prestiżowych periodykach oraz znaczących wydawnictwach literackich, spędza sen
z oczu wielu poetom nie medialnym lub mało medialnym. Wymiar praktyczny jest tego
taki, że skazani są oni na „nieistnienie”, tak jakby suma popularności była
wielkością stałą i uszczknięcie jej na czyjąś stronę powodowało uszczerbek
innego „istnienia”. Czasem w wieku dość zaawansowanym, z szufladą nobilitowaną
paroma entuzjastycznymi recenzjami, pióra wielkich autorytetów w dziedzinie
krytyki literackiej, nie stali się ani sławni, ani „celebrity”[2]
choćby paru znaczących kręgów opiniotwórczych. Nie mówiąc już (a może
zwłaszcza) o statusie „kanalii”, czyli np. „poety przeklętego” jak Wojaczek czy
Bursa, lub „wielkiego brzydkiego” jak Grochowiak. W ciągu ostatnich lat
zdystansowali ich, kiedyś młodzi teraz pod czterdziestkę, poeci Bru-Lionu,
Marcin Świetlicki i Jacek Podsiadło. Spekuluje się, że gra tu rolę muzyka pop,
dredy i stałe okienko w TV lub w tygodniku. Spekulacje te, jak do tej pory, nie
mają żadnego merytorycznego uzasadnienia, a są jedynie obiegowymi opiniami
przypadkowych spotkań.
„Literackie
Spotkanie u Moliera” zostało oficjalnie zainaugurowane przez prof. Czesława
Miłosza z ekranu na ścianie. Poeta przemówił do nas z dobroduszną aprobatą dla
międzypokoleniowych spotkań na temat spraw fundamentalnych i estetycznych w
poezji. On sam, przyznawał, ulegał prowokacjom młodości występując przeciwko
skamandrytom.
-
Gdy
byłem młody, na Parnasie byli skamandryci. Myśmy to starsze pokolenie także
atakowali i robiliśmy to z dużo większym zaangażowaniem niż dzisiejsi młodzi
ludzie. Myśmy atakowali skamandrytów za sprawy zasadnicze, choćby takie jak
brak programu, za brak pogłębienia filozoficznego. W 1934 roku miał miejsce
najazd awangardy na Warszawę. Odnoszę wrażenie, że dziś młodzi poeci swoich
poprzedników w ogóle nie zauważają; my dla nich w zasadzie nie istniejemy –
powiedział Czesław Miłosz.
A
tak w ogóle, pojęcie „kanalii” wywodzi się jeszcze z czasów romantyzmu kiedy
filomaci byli bohemą, kanaliami swoich czasów, opowiadał z filuternym
uśmieszkiem.
-
Gdybym
był młodszy to przyznałbym się do tego hasła, bo należał do dziedziczonych
mitów literatury współczesnej. Ale nawet jak się upiłem i spałem w „celi”
Konrada, nigdy nie czułem się kanalią – powiedział poeta.
Obecność
Czesława Miłosza, z pewnością, uświetniła spotkanie pod prowokującym hasłem „Ty
Kanalio, Ty Poeto” i nobilitowała go do rangi wydarzenia kulturalnego Krakowa,
stąd m.in. zainteresowanie mediów (TV3, gazety krakowskie). Imponująca
frekwencja na biletowanej imprezie poetyckiej, zwłaszcza młodej widowni, w erze
koncertów muzyki techno, multikina i DVD, zasługuje na osobne omówienie
socjologiczne np. pod tytułem „Pop-kulturalny wymiar poezji a jej elitarność”.
Rada
Czesława Miłosza dla poetów młodych i młodszych, aby nie zaniechali oporu
przeciwko modom obowiązującym w poezji i w literaturze w ogóle, zabrzmiała jak
apel. Spełniła też funkcję koniecznej przeciwwagi do pobieżnego lub zbyt
dosłownego może odczytania przez niektórych tego jakby „podłego” epitetu, nie
przystającego do poważnego w ogólnym odczuciu słowa „poeta”. Wybitny krytyk,
Jerzy Jarzębski, mówi przecież, że my Polacy, zawsze kochamy wieszczów. Czy
rzeczywiście i czy też kochamy poetów, którzy jeszcze wieszczami nie są i nic
nie wskazuje na to aby kiedykolwiek byli? Nie zabrakło pomrukiwań i okrzyków
dezaprobaty zanim jeszcze „popłynęła” ze sceny poezja w wykonaniu studentów
krakowskiej PWST. Czego one dotyczyły, nie dowiedzieliśmy się do końca, bo nikt
z widowni nie zwerbalizował merytorycznie żadnego „za” lub „przeciw”. Nikt też
nie wdał się w polemikę z poetą Józefem Kurylakiem, który, w swoim eseju „Ty
poeto, ty kanalio”, wyraził swoją kontrowersyjną opinię na temat poezji
Szymborskiej, Miłosza i Różewicza i swój brak zachwytu nad ich dokonaniami
literackimi.
Studenci-aktorzy
„opowiadali” wybrane przez siebie wiersze z zapałem i sercem. Jednak nie
anonsowanie wiersza nazwiskiem depersonalizowało poetów nawet bardziej niż
anonimowe portrety wokół. Taki był jednak zamysł autorski organizatorów, czyli
krakowskich studentów zrealizowany w postaci spektaklu pt. „Szmery” z bardzo
udanie dobranymi dźwiękami skrzypiec i pianina na żywo.
Sesję
merytoryczną „Ty Kanalio, Ty Poeto” zainicjował esej prof. Mariana Stali pt.
„Zaufać poezji”, w którym profesor zastanawia się czy aby różnorodność sposobów uprawiania i odbierania poezji jest wartością.
(...) A skoro jest, to czy
przybierając postać wzajemnie izolowanych
zbiorów dzieł (...) nie zmienia się w chaos niedopasowanych do siebie i wzajem
unieważniających się głosów.
Potem
uczestnicy sesji odczytywali kolejno swoje eseje specjalnie przygotowane na
„Kanalię”, jak się już zaczęło o imprezie mówić w gronie zainteresowanych
poetów i studentów. Każde wystąpienie anonsowała red. Katarzyna Janowska krótką
informacją o autorze. Wśród tegorocznych uczestników festiwalu literackiego w
Molierze, bo to wydarzenie poetyckie wydaje się mieć znamiona imprezy
cyklicznej, znaleźli się następujący poeci pokolenia urodzonych w latach
1940–60: Stanisław Dłuski, Anna Janko,
Radosław Kobierski, Józef Kurylak, Krystyna Lenkowska, Karol Maliszewski,
Jarosław Mikołajewski, Jacek Napiórkowski, Ewa Sonnenberg, Janusz Szuber,
Adriana Szymańska.
Janusz
Szuber, poeta z Sanoka, zastanawiał się kim jest „pisząc, świadom wymogów
warsztatu, ale i nieustannych pokus szalbierstwa”: Poeta – ale z czyjego nadania, osobnik podejrzany, bo uzurpujący sobie
tytuł (najczęściej na wyrost) i wynikające stąd przywileje mówienia za siebie i
w imieniu innych, z uporem godnym lepszej sprawy, dobrowolny galernik formy
najczęściej nieosiągalnej, mizdrzący się w łóżku hojnego mecenasa albo wpół
zgięty w jego antyszambrach, i nie ma co ukrywać: w większości producent rzeczy
spartaczonych, podróbek, rzadko arcydzielnych, utworów niekoniecznych, krótko i
z wielką wrzawą nazywanych literaturą. (...) Jeśli nie kanalia – to pasożyt z
sygnaturą poety – jak choćby Congericola kabatai czy Kabatarina pattersoni – a
stąd już całkiem blisko do pasożytnictwa i pasożytowania – jak według
świadectwa Josifa Brodskiego, władze pewnego byłego Imperium, określały
działalność swoich wielkich poetów.
Dla
ścisłości, Janusz Szuber oraz Adriana Szymańska bodaj jedyni w tym gronie,
dostąpili progów Parnasu jako osobistości poetyckie Biblioteki Narodowej w
Warszawie (Szuber także Teatru Narodowego) i są autorami prestiżowych
wydawnictw takich jak ZNAK i Wydawnictwo Literackie oraz wspomnianego pisma
„Zeszyty Literackie”.
Myślę
sobie, że „pasożytnicza” rola poety, w mistrzowskim stylu uzasadniona w eseju
Szubera, nie jest aż tak smutną konstatacją jak wspomniana wcześniej ich dola
fantomów. Nawet metaforyczna inwektywa
„kanalia” ma w sobie więcej wagi niż słowo „fantom”, czyli określenie stanu w
jakim poeta na ogół bywa, a właściwie go nie ma. Kanalia przynajmniej bruździ,
konfabuluje, kontaminuje, łże, uprawia dywersję, co niektórzy poeci pomylili z
manifestacją odrębności. A fantom, czyli ślad po kimś/czymś lub miejsce na
kogoś/coś co się nie zaczęło lub skończyło, lub czego w ogóle nie było, to
rzecz straszna, ni ludzka, ni boska, nihilistyczna. Co gorsze, fakt
nieistnienia nie oznacza braku bólu. Brak stopy nie jest równoznaczny z brakiem
bólu w stopie. Wręcz przeciwnie, podobno ból nieistniejącego organu jest daleko
bardziej nieznośny niż ból chorej nogi, pokieraszowanej duszy. Idąc tropem
dywagacji poety, Karola Maliszewskiego, może
... (poeta jest) ... krawcem rodem z
Leśmiana zszywającym najpierw swą chromą duszyczkę, a potem fastrygującym paltot
dla tej większej duszy, zbiorowej.
Maliszewski uważa, że on jako poeta Środkowych Sudetów i Nowej Rudy jest
potrzebny, bo są jeszcze ludzie, którym
potrzebna jest jego świadomość i wrażliwość – zaszyfrowana samowiedza rodzaju
ludzkiego tworząca się z mniemań, przeczuć, nastrojów i innych takich podobno
głupich, niepoważnych „pustych” stanów świadomości (...) Tego świata nie opisze
Czesław Miłosz. Wisława Szymborska również zajęta jest uniwersaliami i nic nie
wie o Ścinawce Średniej.
Opisywanie
jednostkowego, peryferyjnego odczucia bólu jest potrzebne, tak samo jak
konieczny jest poetycki rejestr uniwersalnej radości, czy peryferyjnej radości
i uniwersalnego bólu. A tego nie może zrobić jeden poeta ani nawet kilku
poetów. Potrzebni są więc poeci w większej ilości, całe środowiska poetyckie.
Może aby zaistniał ten jeden Poeta, namacalny i widoczny, potrzebna jest pewna
znacząca ilość poetyckich bytów - poetów, ich wierszy, wszystkich małych
osobności, mniej lub bardziej dostrzeganych oraz tych przezroczystych, która
składa się na tworzywo tła tego Jedynego przypadającego na konkretny czas i
miejsce w polu o określonej ostrości widzenia.
Piątkowy
wieczór nie nasycił moich myśli, bo nastrój mało kameralny wymaga pewnych
kompromisów kontemplacyjnych. Ale z pewnością był międzypokoleniowym spotkaniem
poetów i ich potencjalnych czytelników, zaczepką intelektualną z prowokacyjną
„kanalią” w tytule, pretekstem do rozmów „teatralnych” i kuluarowych. Pozwolił
poetom „fantomom” unaocznić się choć trochę, pokazać swój nerw poetycki, chyba
nieco inny niż te, które obecni znali, odczuwali. Dał kolejny dowód na to, że
instancję współczesnej hermetycznej kultury polskiej współtworzą też
„fantomowe” kręgi poetów, których determinacja trwania, tworzenia mimo braku
sygnałów na wyróżnienie spośród „ławicy piszących”[3],
ma jakiś sens.
Zakończę
słowami poety, Jarosława Mikołajewskiego, który w konfrontacji pokoleniowej, w
czasie tego literackiego festiwalu, umożliwił dostrzec uważnej widowni swój
kod, osobny rys, jakby tam wtedy zmaterializował się jego fantom poetycki i
ludzki.
Niekiedy myślę, że tamci,
którzy nie są z poezji, dogadują się za moimi plecami na forum jakiegoś
parlamentu. I dopiero wtedy, gdy ich debatę paraliżuje impas, odwołują się do
instancji poznawczej i pojednawczej. Że mają swojego poetę – to on obmyśla im
język, w którym dalej będą się spierać o ograniczony kształt ich państwa, w
drodze do możliwego przetrwania. Poezja – racja stanu. Narzecze konstytucji.