Krystyna Lenkowska

MAPA

Ludzie, przedmioty, zdarzenia, pamięć o nich to tylko (i aż) punkty odniesienia wobec mijającego czasu. Jeśli wierzy się w czas. To retardacje, opóźniania wciąż tej samej konkluzji. O co w tym wszystkim chodzi? I czy to, o co chodzi, ma sens? Skoro jednak takie pytanie istnieje, to czyż już samo w sobie nie jest odpowiedzią twierdzącą? Co za szczęście mieć talent do wyobrażania sobie czasu w kontekście sensu. To gen szczęścia, dość powszechny mogłoby się wydawać. I odwrotnie proporcjonalny do wieku. Gdyby nie był powszechny, gnuśność byłaby dominującym obrazem naszego świata. A przecież tak nie jest. Jednak nie da się ukryć, że z wiekiem, to ona zaczyna rządzić naszym widzeniem, przytłumiać obraz lub go wyostrzać, co na jedno wychodzi jeśli wynikiem jest kwestionowanie sensu. To jest przyczynek do kwestionowania czasu. No tak, takie myśli ogarniały Babel coraz częściej. Mogłaby się zapomnieć w codziennej pracy, ruchu, ale ciało na to nie pozwala. Nie może stać ani chodzić zbyt długo. Nie może dźwigać. Dla jednych jest już stara, a dla innych w średnim wieku. Kiedy wracają pytania o sens, jest stara. Wnuczek Franek, pokazał jej kiedyś, pulchnym paluszkiem, kobietę siedzącą na ławce. Była ewidentnie stara, na oko osiemdziesięciolatka. Miała siwe włosy zaplecione w kok, spięty tuż nad karkiem. Fryzurę niemodną dziś nawet wśród staruszek, choć w gruncie rzeczy dodającą urody każdej kobiecej twarzy, nawet starej. Franek przyglądał się jej chwilę i powiedział -Baba! Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Babel też była babą. -Baba daj - Baba tam -Baba chodź I - Baba bubu, kiedy poruszała go jej świeża rana na ręce. Miała nadzieję, że częste powtarzanie "baba bubu" jest wyrazem tego, iż urodził się z genem empatii. Przecież różnie mogło być. Genetyka jest taka paradoksalna.

Babel pomyślała wiele razy, że nie jest już sprawna fizycznie, mimo pięćdziesięciu kilku lat. Wciąż się o coś uderza biegając po domu za Frankiem, kaleczy palce pracując w kuchni, potyka na ulicy o krawężniki, nierówności na drodze. Jakby rzeczywiście była stara.

-Dlaczego Franek nie widzi różnicy między mną a tą staruszką? -zachodziła w głowę.
-Może "baba" to dla niego bardzo szerokie pojęcie, w której mieścimy się obie? Przecież baba to kobieta. No tak, ale jego mama to mama, a nie baba.


Czy takie jałowe dywagacje nie są wystarczającym dowodem istnienia sensu? Mam o czym myśleć i o kim myśleć. Mogę czepiać się swoich natrętnych, egoistycznych myśli o tym, jaka jestem, jaka nie jestem i jaka mogłabym być, gdyby tylko trafiło na inne chromosomy. Gdyby wychyliły się lub wyprostowały o ułamek atomu. Mogę myśleć o tym jak się zmieniam. Na czyje podobieństwo jestem. I do kogo podobny jest Franek.

- Diana, mama Franka, moja córka, zupełnie nie przypomina swoich rodziców - Powtarzała w myślach Babel wiele, wiele razy -Ma czarne, kręcone włosy, smagłą cerę, pełne, karminowe usta. Wygląda jak piękna cyganka. A przecież ja oraz Maks, mamy jasne włosy i jasną karnację -Tak, musi to powiedzieć głośno, Diana jest podobna do kogoś innego niż jej rodzice. Za to Franek jest podobny do Diany i wygląda jak małe śliczne cyganiątko. Jest podobny do Homera - krzyczała w duchu już wiele razy.
Los jest mściwy jak najpokrętniej złośliwa czarownica. Skąd się wzięły te cygańskie dzieci? Jakby zapylił je ciepły wiatr przesłany w kopercie z dalekiego, gorącego kraju. Nie pozna tej tajemnicy chyba nigdy. Już samo nagłe odkrycie mapy, według której Homer podróżował, było dla niej szokiem. Nagłe w tym sensie, że po wielu miesiącach wyciągnęła z szuflady zakurzone pudełko z "Homeriadą" i zaznaczyła na mapie Genewę, skąd przyszła ostatnia kartka. Długo patrzyła na papierowy, wirtualny świat i nagle przyszło jej do głowy żeby połączyć wszystkie jego punkty, które inwentaryzowała latami czerwoną kropką na mapie. Każda kropka była jedną wiadomością. Pierwsza linia łącząca kropki ułożyła się w koślawe słowo . Druga linia łącząca kropki ułożyła się w koślawe słowo . Trzecia linia łącząca kropki ułożyła się w koślawe słowo .

Linia łącząca kropki ułożyła się w koślawe .

Linie łączące kropki ułożyły się w słowo ...................... B a b e l.

O zgrozo!

Zauważyła wtedy, że nie naniosła na bieżąco niektórych kropek, choć na pewno przesyłki z tych miejsc dotarły do niej. Zapamiętała nazwy cytowane na kartkach pocztowych. Mniej więcej. Teraz uświadomiła sobie, dlaczego były precyzyjne w sensie geograficznym. Najpierw miejsce, często niemożliwe do znalezienia na mapie, potem okręg, hrabstwo, stan lub prowincja kraju, ewentualnie pasmo górskie lub jezioro, rzeka, morze, ocean, nazwa państwa i zawsze kontynent. Dlatego nie mogła, na przykład, pomylić San Jose w Hiszpanii, z tym w Kalifornii ani z tym na Korsyce.

-Wariat, idiota, psychol! -wykrzykiwała obraźliwe epitety, jakby Homer stał obok i jakby zasłużył na najsurowszą reprymendę. Kiedy myślała o tym dłużej, przeszła jej wściekłość, ale wtedy na dobre się przestraszyła - On naprawdę jest niespełna rozumu. Zawsze podejrzewała, że ich kontakt korespondencyjny to swoisty "flirt", ale do głowy jej nie przyszło, że to może w poważny sposób wpływać na życie Homera. Na jego wybory, pracę, podróże. Czyli to, że nigdzie nie osiadł na stałe, to, że nie związał się z nikim na poważnie, nie założył rodziny, mogło mieć związek z dziwaczną strategią czekania na Babel całe życie?

Całe, bo jeśli teraz jest już stary, no, na pewno już niemłody, to jakby przeżył najważniejszą część życia. Jeździł od kraju do kraju, z miasta do miasta, z pustyni do dżungli, od morza do morza, dlatego tylko (czy tylko?), że na mapie, którą wytyczył i rozrysował sobie w młodości, droga prowadziła wzdłuż imion Babel, napisanych odręcznie, zaczynających się od dużej litery B?

-Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, postanowiła. Zmienię adres, wyjadę, schowam się, wszystko zmienię. Ucieknę, bo takie natręctwo może skończyć się tragicznie. Ale jak o tym powiedzieć Maksowi? Nie uwierzy w groźbę sytuacji, będzie się śmiał. No i co powiem Dianie? Status żony i matki zobowiązuje. A zwłaszcza status babki czyli baby. Nie można zniknąć jeśli ma się dziecko i wnuka. I męża. I starą matkę pod opieką. Muszę z tym żyć. Co będzie to będzie. Sama jestem temu winna. Uważna analiza sytuacji, wrażliwość, empatia, podpowiedziałyby mi dawno temu, że mam do czynienia z niezwykłą konstrukcją psychiczną. Jednak nie chciałam być uważna. Ten chaos uczuć pozwalał na mistyfikacje, które były moim oparciem. Obroną przed .. no właśnie przed czym?

Przed czasem.

Ta lakoniczność wypowiedzi, ta niedopowiedziana, tajemnicza korespondencja, ta paradoksalność wizyt, ta niekonkretność relacji między Homerem a światem, były dowodami wprost, że on coś knuje grając na zwłokę.

To, że nigdy nie opowiadał ani nie pisał o sobie, mogłoby nie dziwić. Jest wiele nieśmiałych osób, które nie lubią mówić o sobie. Ale on nigdy nie mówił o nikim. Kiedy byli bardzo młodzi, na początku znajomości, dowiedziała się co nieco o nim samym bezpośrednio z jego opowiadań. O jego pochodzeniu, rodzinie, emigracji, wyksztalceniu, zainteresowaniach. Ale potem latami, poza suchą merytoryczną informacją pocztówkową, nawet nie określał dokładnie, gdzie jest w sensie społecznym i ludzkim oraz co robi poza tym, że pracuje. A z czasem nawet i te informacje zniknęły. Kartka z kraju, miasta lub wioski, bez dokładnego adresu, sugerowała przemieszczenie lub dłuższy postój. Tyle. Jakby nie miał przyjaciół, nie kontaktował się z rodziną, nikogo nie spotykał na swojej drodze. Jakby nic poza ruchem w przestrzeni nie konstruowało jego świata. A czas? No właśnie, jakby czas nie był wpisany w tę relację przestrzenną. Czyli, że Homer zanegował czas kilkadziesiąt lat wcześniej? Jednak żeby to powiedzieć, choćby pomyśleć sobie, trzeba jednak posłużyć się czasem. Przynajmniej ten jeden jedyny raz.