Krystyna Lenkowska

KONIEC

To już koniec. Wiem o tym bez najmniejszej wątpliwości -zacharczała Babel pod nosem. -Umieram. "Jak bum cyk cyk", powiedziałaby Jagódka, prawnuczka Babel. Tylko, broń Boże, niech tu jej nie przyprowadzają. To takie banalne kiedy się umiera, a wokół zgromadzona rodzina. Filmowy wyciskacz łez. No chyba, że w grę wchodzi spadek. Wtedy aktorsko udaje się smutek, a nawet rozpacz. Najgorsze zdarza się tym, którzy prawdziwie pogrążają się w rozpaczy. W głębokim smutku nad sobą, bo zostają sami jak palec. Nie było wokół Babel żadnych samotnych palców ani samotnych żagli. Ona była w rodzinie ostatnią w miarę samotną osobą. Inni, na szczęście, żyli w umiarkowanie licznych bliskich rodzinach, wciąż mających się dobrze i dość młodo.

Podczas tego jej tu babelnego umierania nie chodzi o spadek. Jaki spadek? Przecież nic nie mam. Przyszły takie czasy, że książki papierowe nie mają wartości. Zdewaluowały się.

A poza książkami, Babel niczego nie posiada. Niczego wartościowego według nowych praw tego świata. Nawet jej dom-ślimak w Słotku wart niewiele. Kryzys światowy doprowadził do sytuacji nie do uwierzenia, jeszcze niedawno. Prawie wszystko, czego nie da się natychmiast sprzedać i co nie pracuje na szybki zysk, nie ma większej wartości.

Więc, biedna jak mysz kościelna, odchodzę ze świata, który udawał przede mną, że jest super materialny, czytaj: niezniszczalny (a on może jest co najwyżej odnawialny i to tylko marginalnie: aby - aby. Aby siłą rozpędu kontynuować trwanie). A więc opuszczam świat, któremu poświęciłam najwięcej uwagi, czasu, wiary. Którego zasady gry podjęłam serio, bezwarunkowo, często kosztem innych światów. Afirmowałam jego materię do końca. Deklarowałam, że jest potrzebna, piękna, wonna. Że można ją komuś ofiarować. I ofiarowywałam, w miarę uważnie. Z czasem, coraz mniej chciano ode mnie brać. Na przykład powoli przestawałam być pożądanym widokiem. Zacierałam się dla innych, podobnie jak moje oczy stopniowo zamazywały mi świat. Coraz słabiej go widziałam i on coraz rzadziej na mnie spoglądał.

Nie wiem co jest gorsze, być niewidzialnym, czy oglądanym z obojętnością? A jak to jest być oglądanym z niechęcią? Ja to już chyba wiem. Małe dzieci nie mają problemu z okazywaniem niechęci. Jagoda reagowała nieprzyjaźnie na widok starych ludzi. Bałam się pomyśleć, że patrzyła na mnie, swoją prababkę, ze wstrętem. Ale teraz, powiem to sobie głośno: jestem fizycznie wstrętna. Moje ciało jest stare, pomarszczone i całe w plamach. Nie żal mi kresu tego ciała. Niech sczeźnie i zniknie. Jestem wściekła na to ciało bardziej niż na to umieranie.

Pojawiła się Ewa. Przybyła z bardzo daleka. Nie przyjechała tylko dla mnie. Co roku przyjeżdża do tego kraju, bo on jest jej .. czym? Czym, tak naprawdę, on jest dla niej? Zastanawiała się Babel.

Ten kraj jest jej . Skórą, odkryła. Co za momentalna bzdura. A jednak nie będzie jej odwoływać. To ma sens. Mały, ale jednak. Jeśli się dobrze zastanowić, Skóra to nasza forma. Od niej zależy w dużym stopniu jacy jesteśmy, jak się zachowujemy, jak wysławiamy. Od niej zależy nasza pewność siebie lub jej brak. Skórą Ewy była Polska, kraj jej urodzenia, wychowania, kraj jej korzeni. A konkretniej, Skórą Ewy był rodzimy język. To nie ma znaczenia, że Ewa zasłynęła jako pisarka amerykańska. Że jej mąż, dzieci, zięciowie i wnuki są Amerykanami. Mimo, że ona kocha Amerykę ("lubi Amerykę" to byłby eufemizm, a może odwrotnie?), powiedzmy kocha ją w miarę, kocha Amerykanów, tamto powietrze i styl, oraz najwdzięczniejszy do literackiej obróbki język jakim jest angielski (jest krótki; na przykład, ma wiele jednosylabowych wyrazów i łatwo mu o plastyczne rymy męskie), jej Skórą, tak jak i moją, jest język polski. Teraz dopiero, po wielu latach, Babel zrozumiała to w jednym błysku, kiedy Ewa podchodziła do jej łoża śmierci.

Jaka ona stara! I chuda. Przez tyle lat strofowała mnie, że jestem za pulchna, że powinnam schudnąć, wziąć się w garść i stracić kilka kilogramów. A teraz to już nie ma znaczenia. Obie jesteśmy bardzo stare i bardzo brzydkie. Błogosławieństwem czy przekleństwem jest to, że wciąż rozmawiamy przytomnie? Że nie dopadł nas Alzheimer.

-Jak się czujesz?

Chyba ją palnę. Co za pytanie! Ale o co innego może zapytać? Przecież nie o to, czy udało mi się wreszcie stracić kilka kilogramów. Dla urody.

-Umieram, Ewo, i czuję się dobrze. Jak mumia egipska. Spokojna i z płaskim brzuchem.

Babel dodała bezgłośnie: Nie chodzi o to, że cieszę się ze swojego umierania, ale czuję się dobrze w sensie fizycznego samopoczucia. Nic mnie nie boli. A przecież mogłabym umierać w bólach. Większość ludzi umiera w bólach, słyszy się.

-Droga Babel, jesteś więc wybrańcem bogów, jak to mówią.

-Nie powiesz "wybranką"? Tak zawsze pilnowałaś końcówek żeńskich. Ale to mi schlebia. Słowo "wybraniec" nobilituje wybranie bardziej niż słowo "wybranka" i nie pytaj mnie dlaczego. To jest na poziomie języka, a nie płci.

-Oj, chyba jednak jeszcze nie umierasz, bo kombinujesz lingwistycznie.

-Nie lingwistycznie, a pojęciowo. Chodzi o pojemność słowa. Wciąż ta sama dyskusja, kochana Ewo, od kilkudziesięciu lat i to jest budujące. Chcę umrzeć jak człowiek, a nie jak kobieta. Kobieta jest synonimem piękna, a ja już jestem paskudą czyli paskudem.

Kiedy Ewa odjechała taksówką, Babel wróciła do myślenia o nowoodkrytej skórnej tożsamości człowieka, nie przestając umierać. Nie traciła czasu.

Skoro odchodzę w przestrzeń o doskonałej symetrii, gdzie nie będzie mi już potrzebna żadna tożsamość, która uzupełniałaby braki w pierwotnej, kosmicznej jednolitości, po co mi roztrząsać nieodzowną, tylko tutaj, potrzebę identyfikacji. Potrzebę tej róży tożsamości, jak mawia Poeta, bez której nie kwitnie żadna ludzka istota na Ziemi. Tu wciąż jest "jestem", a tam jeszcze go nie ma. A jeśli nawet jest tam "jestem" lub ono tam będzie, może nigdy się o tym nie dowiem. Nie wiadomo też, czy "wiem" będzie wciąż aktualnym wrażeniem mózgu i serca. Nie wspominając o istnieniu-nieistnieniu rozumu i serca. Nie ma co dzielić włosa na czworo po próżnicy. Trzeba żyć praktycznością tu i teraz, choćby się miało zaraz stąd umrzeć. To jest najwyższa forma zgody na ten nieprzypadkowo przypadkowy świat.

Kilkanaście lat temu gdy, podobno bezpowrotnie, odszedł Maks, Babel zrobiła bezkompromisowy remanent w domu. Spośród tysięcy eksponatów życia zgromadzonych przez Maksa w ciągu tych wspólnych kilkudziesięciu lat, postanowiła zatrzymać wyłącznie rzeczy ważne. Ważne dla niej, bo dla Maksa cały ten bałagan był super ważny, skoro nie pozwalał niczego wyrzucać. Przystępując do pracy nie wiedziała jeszcze dokładnie co z pamiątek po Maksie jest dla niej bardzoważne, co ważne, a co nieważne. Dawniej, w chwilach rozpaczy nad nadmiarem przedmiotów, wyobrażała sobie, że kiedy nadejdzie TA chwila, wyrzuci wszystko, co nie jest jej potrzebne do elementarnego uprawiania życia. Wyrzuci minerały i inne kamienie, liny, małpy wspinaczkowe, dyble, gwoździe, tysiące niepotrzebnych gwoździ, nieużywanych, oryginalnie zapakowanych, kupowanych przez Maksa w roztargnieniu, podobnie jak piętnasta paczka przyprawy Gyros, chomikowana po szafkach kuchennych w kompletnym zapomnieniu. Wyrzuci mapy, zdjęcia (oprócz kliku, no może kilkunastu), taśmy magnetofonowe, dyskietki, płyty CD, taśmy VHS (taśmy porno najpierw rozdepcze), książki fantasy i science fiction, kilkadziesiąt par "nie dość wygodnych męskich butów trekkingowych" i kilkadziesiąt T-shirtów rozmiar XXL, nie używanych, bo według Maksa zbyt dupkowatych w stylu, które mu kupowała ona, inni lub inne, z okazji i bez. Wyrzuci prawie wszystko spośród przedmiotów wyższych niż na wysokość szuflady, aby to, co bardzoważne poupychać tam, gdzie prawie kurz nie dochodzi. Zaplanowała tę akcję bardzo skrupulatnie. Logistyka była dość mocną stroną Babel. Ciekawe, że mocną tylko na tym świecie. Kiedy uskakiwała do innych światów, robiła to w majestacie chaosu i żadna nieprzewidywalność jest nie drażniła, wręcz ją ekscytowała. W świecie, który ostatnio zaczęto nazywać realem, nie lubiła niespodzianek. Tu najbardziej ceniła życie swoim tempem z przewidywalnością zbliżoną do 100%. Dawno pogodziła się z tym, że 100 % nigdy nie osiągnie, bo burze, huragany, wybuchy wulkanów, pożary, powodzie, pył kosmiczny, depresje, inne choroby, czyli nieprzewidziane siły natury kuli ziemskiej, uzależniały i krępowały każdego jej mieszkańca, uniemożliwiając indywidulane plany życiowe. Uzależniały nawet tych spryciarzy, którzy umieli już rozganiać chmury, zapładniać dzieci in vitro, ale jeszcze nie znali lekarstwa na raka, SM czy Alzheimera. Cyklonów, tsunami i trzęsień ziemi też jeszcze nie opanowali.

Siódmego dnia porządków, kiedy Babel doszła już do ostatniego punktu w swoim projekcie sprzątania, zabrała się za listy i pocztówki czyli za rzeczy najlżejsze w sensie ciężaru, w przeliczeniu na gramy w skali dziesiętnej. Z tysięcy listów, które Maks przechowywał, większość to były jego listy wysłane do Babel. Mogłoby się wydawać, że te rzeczy były jej własnością i on jako nadawca nie ma już do nich prawa. Jednak w swoim chaotycznie realizowanym instynkcie chomikowania, Maks przypisał te listy sobie czyli zgarnął je do tych samych pudeł co korespondencja, którą otrzymał jako adresat. Babel otwierała koperty zaadresowane do siebie. Jedną po drugiej. Przebiegała oczami po zdaniach. Treści listów wydały jej się znajome. Pamiętała niektóre konteksty i sytuacje, pamiętała czułe zwroty. Była zbyt poruszona, żeby teraz głębiej wchodzić w przypominanie, ale wystarczająco pragmatyczna, aby większość z tych listów odłożyć na kupkę z przeznaczeniem do likwidacji. Zostawiła tylko te, które lubiła najbardziej i znała niemal na pamięć. Nie była w stanie dziś ich przeczytać z nostalgią. Zrobi to kiedy indziej. Za parę lat, jak Bóg da, jak to się mówi. Powoli ustanawiał się ład korespondencyjnego świata i nawet kupa do likwidacji była posegregowana w precyzyjne stosiki powiązane wstążeczkami. Każdy stosik opisany rokiem, a bywało, że też nazwą geograficzną, jeśli większa partia pochodziła z tego samego miejsca, na przykład z Lubeki, gdzie Maks, za młodu, spędził wiele miesięcy pracując fizycznie u Niemców (składając na przykład menażki wojskowe dla Bundeswery) aby w czasach PRL-u dorobić do nauczycielskiej pensji, zanim dostał pracę w banku, już w nowych czasach.

Nie dziwiła się kiedy natykała się na listy nie wysłane. Wiedziała, a nawet widziała, że każdego tygodnia Maks pisał do swojego stryja, do swojej siostry, kuzyna, kolegów ze studiów i zauważyła, że większości z tych listów nie wysyłał. Jednak dopiero teraz odkryła, że Maks pisał też do niej nawet wtedy, kiedy była zaledwie parę lub paręnaście metrów od niego. O tym nie miała pojęcia. Listy zaczynające się słowami "Droga Babel" nie były włożone do kopert; nawet nie były złożone jak listy. Ot, kartki formatu A4, co przypominało luźne strony dzienników przeznaczonych do druku, a co najmniej do introligatorskiej oprawy. Listy te były określone datą i miejscem, z których wynikało, że wtedy byli tam razem, w tym samym domu, w sąsiednich pokojach. Zatytułowała je "Maks do Babel" i zaczęła odkładać na osobny stosik, blisko kupy do likwidacji, zastanawiając się, czy wszystkie zachować, choćby do jednorazowego przeczytania, czy może na pniu zniszczyć i oszczędzić serce, łase na rozczulania. Kiedy przekładała kartkę za kartkę, starając się nie czytać treści, bezwiednie zauważyła, że wśród listów z nagłówkiem "Droga Babel" były też takie, które wołały "Droga Aniu!". Z podwójnym lub potrójnym wykrzyknikiem, wręcz krzyczały Aniu!!!!. Babel poczuła się doskonale zaskoczona.

Miała jednak wprawę w życiowych zaskoczeniach i postanowiła się natychmiast wyciszyć. Szybko, ale umiejętnie umiarowić serce, jak po migotaniu przedsionków. Na pewno nie jest w stanie czytać tego teraz. To byłoby zbyt drażliwe i wbrew planom uczuciowym na najbliższy czas. Z pewnością pogłębiłoby poczucie rozczarowania, samotności, porażki rozstania, nieodwołalności. Była skołowana. Postanowiła tę sprawę odłożyć na kilka dni, rozważyć czy wpisać ją na listę uczuciowych sprawunków. Natychmiastowa decyzja była ponad jej siły. Siła skołowania okazała się silniejsza niż jej przyżyciowa praktyczność. I silniejsza niż ciekawość.

W dzieciństwie ciekawość naturalnie służy do natychmiastowego skonsumowania czyli odkrycia. I choć jest powszednia, nic a nic nie traci na ciekawości, za każdym razem zaokrąglając oczy. W młodości ciekawość staje się kapryśna. Nie zaciekawi jej byle co. Marzy o emocjonalnych trzęsieniach ziemi, a potem . niech napięcie już tylko rośnie, jak w filmie Hitchcocka. Na starość, ciekawość się zaciera, jak każdy zmysł. Staje się ostrożna, asekuracyjna, zdaje sobie sprawę, że duże emocje nie służą sercu i wątrobie. A i serce samo ją przytępia, z rozsądku, z przyzwyczajenia i nabytej inercji. Z dbałości o miarowe tętno. Z kurczowego trzymania się tego, co rozsądne, należne i stosowne.

Przez kilka miesięcy kupa listów do likwidacji! przeleżała, a raczej przestała, w graciarni. Graciarni zwanej "narciarnią" od czasów, gdy Maks zaczął składować tam narty, kijki i buty narciarskie, kilka par, potem kilkanaście, wszystkie kupione na pchlim targu w Hamburgu. Teraz, kiedy Babel wyrzuciła wszystkie narty i akcesoria narciarskie, narciarnia już nie wyglądała jak graciarnia, a jak schludnie utrzymane i zinwentaryzowane archiwum akt, listów, teczek powiązanych na troczki, książek, biuletynów.

Pewnego wieczora, Babel oceniła, że jej stan ducha jest wystarczająco odpowiedni do tego, aby zmierzyć się z listami do siebie oraz tymi do nieznajomej Ani. Cokolwiek tam będzie, jakkolwiek jest napisane, ona czuje, że właśnie dziś jest dogodny kosmicznie klimat, aby wytrzymać nagłe emocje. Jest przygotowana i nastawiona na wszystko. Prawie wszystko. Nie była tylko pewna, co byłoby gorsze dla serca, rozczarowanie czy wzruszenie.

Droga Babel,
Jesteś w żółtym pokoju, obok, a jakby daleko. Nie mogę wejść do Twojego świata i nawet nie próbuję. Z jednej strony cieszę się, że jesteś zaabsorbowana swoimi myślami, że nigdy nie nudzisz się, nawet wtedy kiedy pozostajesz w swoim zaciszu, sam na sam ze sobą, przez wiele godzin. Wiem, czuję, że czytasz, piszesz lub myślisz o sprawach, które Cię niezmiernie absorbują. Musisz odreagować ten świat zabiegania wokół spraw monotonnych i przyziemnych. Tak monotonnych, że bez listy sprawunków do załatwienia ani rusz, bo nie dają się zapamiętać, tak są do siebie podobne, jedna w jedną, jedna w drugą. Wiesz, rozczula mnie Twoja skrupulatność, kiedy widzę jak skrzętnie notujesz:
Chleb razowy,
Pomidory,
Rzodkiewka,
Biały ser,
5 jajek
1 kg ziemniaków,
a potem kiedy widzę jak stoisz w kolejce, co i rusz zaglądając do kartki, jakbyś się na pamięć uczyła tego tekstu. Wydaje mi się wtedy, że czas który poświęcasz na zakupy jest czasem ofiarowanym nam, naszej wspólnocie, czyli po trosze i mnie samemu.

Widzisz, czepiam się każdego sygnału aby móc się cieszyć Tobą, nami.

Babel dobrze pamiętała, że Maks był zodiakalnym bliźniakiem. I choć to bzdura, te całe horoskopy, czuła, że akurat w przypadku Maksa wiele rzeczy się sprawdzało. A ten list jest corpus delicti. Można uwierzyć w rozczulenie Maksa drobiazgami, którymi była otoczona Babel. Jej nieporadnością życiową, powolnością w organizowaniu codziennego życia. Traceniem czasu na wielokrotne sprawdzanie czy okna i drzwi są zamknięte, czy kuchenka jest wyłączona, czy pies ma dość jedzenia na wypadek gdyby wrócili o kilka godzin później, czy odcięty jest dopływ wody, kiedy wyjeżdżają na dłużej itp., itd. To zamartwianie zajmuje Babel tyle czasu, że kiedy trzeba szybko podjąć decyzję o tym "co dziś będzie na obiad, co kupić na obiad, czego brakuje w lodówce", Babel brakuje energii. Zwłaszcza, że już widzi kontrolujący wzrok Maksa.

-Obiadu nie gotuje się na zapas!

-Ale jak w ciągu pół godziny ugotować zupę i drugie danie aby wszystko było podane naraz i jeszcze wspólnie zasiąść do stołu?

-Ja nie mam z tym problemu.

No tak, on nie ma z tym problemu, bo żadne kontrolujące oko go nie obserwuje. Nikt nie odlicza czasu. A podanie, zmywanie i sprzątanie po tym "wietnamie", to już tradycyjnie sprawa Babel, bez względu na to kto robi zakupy i kto gotuje. Kontekst "wietnamu" ma wydźwięk antywojenny i jest solidarny z ruchem pacyfistycznym w ogóle, nawet w kuchni.

Babel doszła do wniosku, już nie wiadomo który raz, że Maks nieświadomie zawsze uprawiał hipokryzję. Nawet przed samym sobą. Ten list też o tym świadczy. Czy nie można też tego nazwać afirmacją, a nawet uprawianiem iluzji? Taka hipokryzja to wyższa szkoła jazdy -przyznała. Dlaczego na co dzień Maks irytuje się jej temperamentem kulinarnym, a w listach się tym wzrusza? Nie uwierzę mu nawet po śmierci. To jednak nie są (nie były) powody do rozstania. To nie są (nie były) grzechy z listy grzechów głównych.

Przyszedł czas na lekturę listu Maksa do tajemniczej Ani.

Droga Iris,

Bogini złotopióra, wiatronoga posłanko bogów. Rozpięłaś łuk siedmiobarwny nad moją głową i od tej pory żyję pod sklepieniem wiecznie słonecznego dnia, między niebem a niebem.

Babel odłożyła list, bo nie była w stanie czytać dalej. Nie wiedziała co przytłoczyło ją mocniej, rozczarowanie czy uczucie patosu. W kopercie był jeszcze mały liścik napisany odręcznie, schludnie, wyraźnie, na papierze w linie, jak szkolne wypracowanie.

Hej Maks!
Co u ciebie? Od naszej ostatniej wyprawy do jaskiń minęło kilka dni, a jakby wiek minął. Starzy mi mówią, że bardzo cię lubią, bo jesteś fajny kumpel. Oczywiście myślą, że my też jesteśmy kumplami. Nie kumają.
Zbliżają się egzaminy wstępne do średniej szkoły i muszę się zdecydować, liceum czy technikum. Mama doradza liceum, tata technikum elektroniczne, a kumpela spożywcze. Chyba posłucham kumpeli, żeby być razem z nią w klasie.
Teraz kończę bo mam dużo zadań domowych, a w przyszłym tygodniu wyjazd z góry. Ze starymi. ? He, he.
A hoj!
Ania Wielki Wąż

Dla Babel to była podpowiedź jaką cezurę ma zastosować. Koniec dalszym z segregowaniem listów, sentymentów, wspomnień. Koniec bzdurnych rozpamiętywań o sprawach wzniosłych między kobietą a mężczyzną.
Jest życie, było życie, które trzeba było jakoś wypełnić i to się wypełniło.
Dobrze czy źle, na pewno jakoś tam skutecznie i generalnie we właściwym kierunku. Jeśli nie wszystko było piękne, to trudno. Przecież prawie od początku nie było pięknie. Dlatego Babel nauczyła się uskakiwać w inną przestrzeń w poszukiwaniu piękna, które TAM też było limitowane.
Dlaczego teraz niby ma być rozczarowana?
Nie będzie rozczarowana. Co to za sprawa, co za dowód? Żaden dowód.
Męskie fantazje? Realizacja takich fantazji w obsadzie z niepełnoletnimi w XXI. wieku jest traktowana jak pedofilia. Ale to nie to! Takie podejrzenie to jej własna chora wyobraźnia! Przecież to niewinny liścik, zauroczenie, bzdurka. Maks może miał słabe punkty, ale nie był idiotą.
Niemniej, dlaczego ona ma w tej chwili odruch wymiotny?
Może za słabo go kochała? Teraz to pomaga. Gdyby kochała mocno, czułaby się śmiertelnie dotknięta i zdradzona. Może kochała mocno, ale było to uczucie kiepskiej jakości? Dlatego się szybko zużyło, wypaliło. Dlatego nie podtrzymało jakości ognia.

Miłości ubywało jej też z innych powodów. Bałaganiarstwo, opryskliwość, lenistwo, gadulstwo, opilstwo, obżarstwo, niestaranność mowy. Kokieteria wobec kobiet, tak toporna, że Maks nie zauważał, że Babel jest obok i to słyszy, widzi, zwraca uwagę na sposób wypowiedzi i pozornie niewinną akcję męsko-damską. Tak bywało, wiele razy, zwłaszcza do 45. roku życia. Potem się nieco stępiło, rozleniwiło, zmądrzało, poczuło zagrożone swoją napierającą ociężałością ciała, głowy i duszy, napierającą rządzą świętego spokoju.
Jednak nie przeczuwała, że on potrafi zauroczyć się ledwie dziewczynką, dzieckiem. Wtedy kiedy sam już był ojcem dziewczynki niewiele młodszej, a jej matka, czyli Babel, była w kwiecie wieku. Bo trzydziestoparolatka w dzisiejszych czasach to kwintesencja urody dla kobiety. Wtedy ciało i duch spotykają się w złotym środku. Jak może kobieta w tym czasie konkurować z czternastolatką?
Taka może być atrakcyjna dla pedofila lub faceta, który nie ma dobrze poukładane w głowie.
To był koniec świata wspomnień. I potwierdzenie słuszności wyboru ucieczek poza ten świat czyli uwierzytelnienie realności w nierealności.

Przypomniała sobie o tym teraz, kiedy umiera. Czy po latach zmieniła zdanie? Czy zmieniła stosunek to Maksa, do mężczyzn, do siebie w kontekście śmierci? Ich śmierci i swojej śmierci.
Nie wiedziała co myśleć. Wcale nie przychodziło majestatyczne uczucie przebaczenia sobie, innym. Może jeszcze przyjdzie. Może to dopiero pierwszy etap umierania. Na kolejne trzeba widocznie zapracować własnym rachunkiem sumienia. A jeśli mamy całą wieczność aby naprawić siebie i swoje relacje na tym świecie? W takim razie zdąży. Czuje, że wkrótce przyjdzie czas rozliczenia i każdy z osobna zapłaci za dar otrzymane na kredyt i popełnione grzechy. Za swoje i te odziedziczone z dobrodziejstwem inwentarza.