PODAWAĆ SOBIE CUDZE OCZY

O wierszach Jana Tulika z tomu Nocny deszcz*

 

W połowie książki znajduję w wierszu Z każdej toni świetny poetycki opis obrazu Hendricksa Goltziusa z roku 1615, pt. Merkury wręcza Junonie oczy Argusa. Dzieło malarza holenderskiego ilustruje scenę z Metamorfoz Owidiusza. Nie on jeden namalował tę scenę. Zrobił to także Rubens. Mitologiczna historia dotyczy zdrady męża (Jowisza), zazdrości żony (Junony) i krwawej konsekwencji ich niepohamowanych namiętności. Jan Tulik skupia uwagę czytelnika nie tyle na micie, co na akcie podawania oczu, który zyskuje dodatkową wartość metaforyczną. Jeśli poezja podaje nam cudze oczy, wydłubane z rzeczywistości, z pamięci, z uczucia, to wiele zależy od tego, co one widzą i w jaki sposób. Czyli o to, co my, czytelnicy poezji, widzimy i czujemy, uwiedzeni tajemnicą wiersza dla siebie odkrywaną.

Rysunki Marleny Makiel-Hędrzak, pomieszczone w Nocnym deszczu są wspaniałe artystycznie i inspirujące poetycko. Nie boję się tego powiedzieć w kontekście Goltziusa i Rubensa. Inne czasy, inna skala, inny styl, inne osobności. Nie opuszcza mnie zwodnicze, lecz dojmujące, wrażenie, że to one nadały tytuł książce Tulika i jej kolejnym rozdziałom: Rynny – flety, klarnety, fagoty; Gotyckie rozety, Czarny irys, Ręcznik Piłata. Jak bardzo kompatybilne bywają mariaże sztuki wizualnej i słowa! Nic dodać nic ująć.

Nie mogło w tym tomie zabraknąć kobiety, nieodłącznego tematu lirycznego Jana Tulika. Jest więc kobieta, która płacze, kobieta, z którą toczy się kłótnie i wymienia szepty, kobieta wspomnienie – gemma o szlachetnych rysach, „Tania Tamara Tonia, co poprawia wargi perłową szminką – one wszystkie” (Gotyckie rozety u Św. Bartłomieja w Drohobyczu, str. 27), kobieta piękna i dojrzała jak czereśnia, kobieta, która chce mieć drewniany dom na wzgórzu, matka i córka. Własna matka, jej westchnienie, szloch przed świtem „zmiażdżyły moje uszy i oczy”, kobieta, której uszy kwitną szmaragdami, przy niej „wieczne łakomstwo by żyć” (Jej uszy kwitną szmaragdami, str.54) i jest słynny „Sopelek” – reminiscencja pierwszej miłości.

Wiersz o Sopelku (Chłodny szelest. Sopelek, s. 55) jeszcze przed wydaniem książki krążył wśród znajomych. Porażał swoją urodą. Jego tytuł nie zapowiadał przedstawionego w nim dramatu, który zamknął się miłosną puentą tak miękką i tkliwą, jak rączka małego dziecka położona na sercu. Bliska kobieta, nazywana w młodości Sopelkiem, spotkana przypadkiem na ulicy, mówi „skarbie” do wnuczka, ale bohater liryczny, ba, każdy czytelnik wiersza, bierze to słowo do siebie. Na moment staje się „skarbem” dla tej, dla której chciał kiedyś być „skarbem” na zawsze. Rozdarcie czasu, wręcz niebotyczna wyrwa między kochankiem i wnuczkiem, paradoks pamięci żądającej pierwszeństwa w miłości w imię dawnej relacji, prawem chronologii zdarzeń. Czyż nie doświadczamy podobnych fantazmatów, myląc je z realnością? Kiedy uspokoiłam emocje, zabrałam ze sobą epilog tej historii, jego wszechogarniające wzruszenie. To kwintesencja uczuciowej egzystencji – mur, który jest granicą wyobrażeń i codzienności.

Sopelek w wierszu zapowiada wiosnę. Wiemy, że immanentną cechą sopelka jest zimno i twardość. Kiedy przestaje być zimny i twardy, rozpuszcza się, znika i przestaje być soplem. Sopelek przypomina mi Harey, ukochaną Chrisa Kelvina, bohatera książki Stanisława Lema Solaris. Pojawia się nagle i znika, ponieważ jest tylko projekcją pamięci o niej, wytworem Oceanu, nieprawdziwym życiem. Jednak jakże pięknie i dotkliwie żyje w literackiej iluzji. Mocniej niż niejedno realne życie.

Wielką sztuką jest cudze oczy podawać innym tak, że biorą je za swoje. I choć Virginia Woolf w swoim słynnym cytacie mówi, że „cudze oczy to nasze więzienia, cudze myśli – nasze klatki” (Virginia Woolf, Nawiedzony dom. Opowiadania zebrane, przeł. Magda Heydel, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012), jej bon mot odnosi się do kwestii zniewolenia i wolności. Moje rozważania wokół wiersza Tulika Z każdej toni, dotyczą jego przesłania. Każdą ideę poetycką można wziąć do siebie, oswoić ją, przysposobić, przywłaszczyć w majestacie własnej wolności. W sztuce najciekawsze jest zawsze zderzenie z pracą artystycznego umysłu. Z tym, jak przetwarza rzeczywistość, co pokazuje wewnętrzne oko.

Zawodowy krytyk zacząłby recenzję z tomu od studium „wędrowcy Ja – On” (On, str. 10), „pokutującego za rozum i wolną wolę”, który „nosi żałobę, ponieważ świat jest tak wiarołomny” (Skazani, str. 9), piszącego „nokturny o poranku” (Kra, str.13), mającego „tylko nadzieję na nadzieję” (Nocna lampka czasów Baudelaire’a, str.39). Od samotnego wędrowcy po „wszystkich ścieżkach / szlakach ciemnych własnego życia / Po mrokach swojej duszy / po zakątkach zaułkach swojego strachu” (On, s. 10). O wędrówce do Afryki, Drohobycza, krakowskiego Kazimierza, Krosna, Barwinka, Paryża i Wilna; wędrówce spełnionej i niespełnionej; w drodze do Baudelaire’a, Schulza, Holoubka, O’Keeffee, Mertona, Piłata, papieża Franciszka, Beethovena, Michaux, Rimbauda, Szekspira, Białoszewskiego, Chrystusa. Ja – On wędrowiec, z „najwierniejszym psem” – „sercem, dyszącym, szczekającym jeszcze” (Wychodzę, str.7)oraz „lichą czułością wobec Braci Mniejszych” (Jakże licha, str.16): psa, ptaków, muchy, jaszczurki, zaskrońców…

            Mam nieodarte uczucie, że znajduję tu kolejny kanon sztuki poetyckiej. Poeta pisze, że „wystarczy mieć okno, rosę i siłę powiek”(Wystarczy okno, rosa, str.15), aby przyszło ukojenie. A ja czytam między linijkami, że trzeba mieć okno, rosę i siłę powiek, żeby być poetą. Mieć moc i talent otwierania oczu. To odkrycie Jana Tulika mogłoby przejść do historii literatury. Podobnie, jak przeszła do niej frapująca prawda o tym, że aby zostać pisarzem, „trzeba mieć traumę, babcię i balkon” (trauma, grandma and balcony – powiedział mawiał Amos Oz, izraelski pisarz i eseista). Wiersz Nasionko to cudowna, mądra ars poetica, tak sugestywna, że po jej przeczytaniu kilku poetów przestanie pisać na zawsze lub na dłuższy czas, a wielu drastycznie uprości swoją frazę:

 

                              Nasionko

                             

Poczwarka

              

                               Jajko

 

Dwa ząbki listka

bolesne igiełki

 

Skrzydełka motyla

jedwab na podniebienie

 

Nożyczki dziobka rozwartego przez ziarno

orzech w cęgach nad sadami wśród skrzydeł

 

                              Rośnie

 

Tak pisz

 

Tak czytaj

 

W kilku wierszach przykuwa uwagę wątek chłopca, urodzonego „ciemnym i jasnym, mrokiem i blaskiem” (Ukarała. Grzech pierworodny, str.20), z „utraconym dzieciństwem” (Dwa szepty przed świtem, str.59); historia „bękartów sióstr jego – Melancholii i Samotności” (Bękarty, str.67), które zabijają noc i jego samego. Chłopca „ze szronem na sercu” (Skazani, str.9), który doświadczył nihilizmu w obliczu braku solidarności i jedności wśród „opieszałych bojowników o pokój” (Skazani, str.9). Więc płacze, podobnie jak mizantrop Bruegla też będzie nosił żałobę z powodu wiarołomności i jałowości świata, skazanego na rozproszenie, jakby ten świat miał się stać sformatowanym dyskiem klęski.

Wierszem Przed jutrznią Tulik wpisuje się w odwieczny dyskurs o wyższości religii rozumowej nad wiarą kościelną. W imponującym skrócie poetyckim dobitnie wyraża pewien światopogląd, oczywisty w swojej naturalności, podskórnie antyklerykalny, tak trafnie stylistycznie, że arbitralnie wypowiedziana mądrość (z archaicznym, niemalże biblijnie stylizowanym, zaimkiem „niczym”) nie wystawia go na zarzut profanacji, czy herezji:

 

Wtedy dobro i zło mają świat w posiadaniu

jak chciał Stworzyciel

niczym to postanowił

 

Niczym nakazał katedry

 

Wreszcie jest ta książka rozprawą o „nocnym deszczu”, który zdaje się tu padać nieustannie, także w dzień, poczynając od widniejącego na okładce rysunku Marleny Makiel-Hędrzak – z czarną szalupą jak trumną lub łodzią Charona, już pustą, więc zapewne w drodze powrotnej po kogoś czekającego w kolejce do kresu swojej podróży: „Grzmoty z niebios kruszą góry skały / najmniejsze nawet kamyki i dna wód: / Echa – dudnią po Słowach tak tak nie nie” (*** Wiruje na ekranach zdjęcie, s. 79).

Nocny deszcz Tulika wciąż dudni w moich uszach, bowiem poeta potrafi cudze oczy, uszy, serca „podać dalej” tak mistrzowsko, że bierzemy je za swoje. My, czytelnicy dobrej poezji, wolni w wyborze, odporni na dyktat dydaktyzmu sztuki: „Obudź się – deszcz bije w psią budę / nie w moją trumnę / Jak to nocny deszcz” (Nocny deszcz, s. 12)

 

Krystyna Lenkowska

 



* J. Tulik, Nocny deszcz,projekt okładki, rysunki: Marlena Makiel-Hędrzak, Biblioteka Poetów Miejsteckich, t. 2, Miejsce Piastowe 2016.