FRAZA nr 4 (126) 2024

Sprawa Anne Carson z mojej polskiej perspektywy

 

 

Wyobraziłam sobie, że czytam wiersz Anne Carson pt. „Sprawa przeciwko sprawie przeciwko poezji” à rebours w stalinowskiej Polsce lat pięćdziesiątych XX-ego wieku.

 

Jeśli ciało jest zawsze głębokie, ale najgłębsze na powierzchni.

Jeśli tryby warunkowe są dwojakiego rodzaju faktyczne i kontrfaktyczne.

Jeśli przeć i przeć i wtedy zaczyna ciągnąć.

Jeśli policja w tamtym mieście przypaliła ludziom dłonie lampą lutowniczą.

Jeśli pływają tam ciemno zabarwione lub czerwonawe (ciała). (...)[1]

 

Myślę sobie, że poemat ten, rozpropagowany w polskim podziemiu w czasach stalinowskich, miałby szansę stać się manifestem pokolenia moich rodziców. Przez wiele kolejnych lat nie schodziłby z głów i ust Polaków, odczytywany i przepisywany w całości i fragmentami.

 

A jak go czytam teraz w Polsce kilkadziesiąt lat później?

 

(…) Jeśli punkt karmiony przez lata zaczyna nieco ożywać.

Jeśli siedząca postać wyszłaby z pomysłem przesłuchania.

Jeśli byłoby mocne światło elektryczne bardzo wysokiej jakości.

Jeśli nosić się z zamiarem przesłuchania.

Jeśli przesłuchanie to pragnienie zdobycia informacji, których nie dostaje się wcale ani    

                                                                                                         dobrowolnie.  (…). [2]

 

Cóż, nadal ten wiersz wydaje się aktualny w IV Rzeczpospolitej teczek agentów i niekończących się przesłuchań.   

                                                                                               

Przypuszczam, że powstał dokładnie w roku 2004, tuż przed pierwszym i jedynym, jak do tej pory, przyjazdem Anne Carson do Polski, na zaproszenie poety Adama Zagajewskiego, na cykliczną imprezę polsko-amerykańską. „Meeting of Poets” w Krakowie, która choć zaledwie o kilkuletniej tradycji, zyskała już sobie miano kultowej.

Jednym z paneli dyskusyjnych tej konferencji był właśnie zadany temat pt. „The Case Against the Case Against Poetry”.[3]

Mogę sobie wyobrazić adekwatność tego przesłania w kontekście Polski i pozostałych krajów dawnego bloku sowieckiego, a także Salwadoru, Chile, Kuby, Meksyku i wielu innych krajów Ameryki Łacińskiej; także Azji, Afryki, ale nie ma tu dla mnie wyraźnych symptomów współczesnej perspektywy północnoamerykańskiej, a na pewno nie ma punktu widzenia Amerykanina, cieszącego się wszelkimi przywilejami amerykańskiej demokracji. 

 

Anne Carson jest Kanadyjką, profesorem uniwersytetów kanadyjskiego St. Giles w Montrealu i amerykańskiego w Ann Arbor. Jeżeli mogę bez trudu pomyśleć o lokalnej jatce na przykład w Nowym Jorku czy innych miastach USA, choćby na podstawie amerykańskich filmów kryminalnych, to podobna sytuacja kanadyjska byłaby dla mnie science fiction.

Nam Polakom, wprawionym we współżyciu z rządami autorytarnymi, trudno sobie zobrazować autorytaryzm w odniesieniu do dwustuletniej demokracji Stanów Zjednoczonych, jaką znamy skądinąd, niekoniecznie z PRL-owskiej szkoły. 

 

Trzeba przyznać, że kultura amerykańska jest w Polsce ogólnie dość znana. Nawet spoza żelaznej kurtyny docierały do nas najważniejsze jej wytwory, dzięki temu, że komunistyczny reżim w Polsce był mniej szczelny w porównaniu z innymi krajami komunistycznymi. Zawdzięczamy to również wielomilionowej Polonii amerykańskiej oraz światowej famie Polaków związanych z USA, takich jak Artur Rubinstein, Ryszard Horowitz, Czesław Miłosz, Roman Polański i wielu innych. Ameryki miodem płynącej nie dało się w Polsce przemilczeć, zaciemnić; nawet kiepsko z tym szło prasie reżimowej.

Natomiast kultura kanadyjska, choćby tylko jej kinematografia i literatura, jest przeciętnemu Polakowi dziś raczej nieznana. Również znacznie mniej interesujemy się sytuacją polityczną Kanady, tak się jakoś historycznie złożyło. A to, co o Kanadzie wiemy, jest obrazem szczęśliwego, spokojnego kraju. Na tyle spokojnego, że trudno by tam znaleźć dobrą pożywkę do ogólnokrajowego buntu; chyba, że można by go było przypisać reakcji na wszechogarniającą nudę dobrobytu i wynikający z tego nowy ruch hipisowski.

Takie są prawa stereotypów. I nawet w świecie internetowym trudno będzie je zmienić, chyba że zdarzy się przypadek kulturowej hekatomby lub Geryona - czerwonoskrzydłego smoka, który nie wytrzyma ostracyzmu wobec swojej inności i nagle wyjdzie na ulicę swojego miasta, aby popatrzeć na tak zwany normalny świat. Może dlatego sama Anne Carson umieściła swojego czerwonego Geryona w Buenos Aires, a nie w Ameryce Północnej. 

 

(…) Didn’t your mother mind-

Signor! Something solid landed

against his back. Geryon had come to a dead halt in the middle of a sidewalk

in Buenos Aires

with people flooding around his big overcoat on every side. People, thought Geryon,

for whom life

is a marvelous adventure. He moved off into the tragicomedy of the crowd. (…)[4]

 

Poznałam Kanadę o tyle, że w roku 1979 spędziłam tam trzy miesiące, podróżując po jej prowincjach przyrody i domostw (już sama nazwa „province” w swojej proweniencji niesie konotację prowincjonalności, choćby w kontraście do amerykańskiej metajęzykowej nazwy „stan”, co implikuje definitywność, afirmację, ale i ekspansywność, a w każdym razie, co najmniej, podświadomą wyrazistość stanu rzeczy).

Mój kwartał roku w kanadyjskim terenie to mało, ale i dużo, aby wrócić do szarej Polski z wizją Kanady jako krainy szczęśliwości i spokojności ducha.

 

Nieważne czy Anne Carson pisze o Kanadzie, czy o USA, czy o jakimś innym konkretnym kraju. Utwierdzam się w przekonaniu, po raz nie wiem który, że największe dzieła artystyczne mają zawsze wymiar prywatny. O ich pojemności, wielostrukturowości decyduje różnorodny odbiorca, który w każdej strukturze dzieła odnajduje siebie, swój przypadek własny, w aspekcie jaki jest mu właśnie potrzebny; prywatnym, społecznym lub narodowym. Sztuka z założenia patriotyczna, ogólnospołeczna, zaangażowana, jest najczęściej dydaktyczna więc słaba, wyłączając genialne przypadki literackie.

Widzę te gromy miłośników naszej dość jednoznacznie usankcjonowanej recepcji literatury polskiej, od zarania do, co najmniej, okresu międzywojnia, rzucane w kierunku kwestionujących tzw. literaturę zaangażowaną i ku pokrzepieniu serc.

Nasz narodowy wieszcz Adam Mickiewicz, najbardziej znany poeta polski od romantyzmu do dziś, skończony patriota, prześladowany poeta zmarły na obczyźnie, swoje najlepsze utwory - liryki lozańskie i sonety krymskie - napisał o sobie, o swojej tęsknocie, miłości, a nie o walce narodowowyzwoleńczej Polski przeciw zaborczej Rosji. Przyjętą prawdą pozostaje jednak fakt, że rola mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”, „Dziadów” czy „Konrada Wallenroda” była i pozostaje nie do przecenienia w kontekście naszego poczucia przynależności narodowej od czasów Mickiewicza, przez obie wojny po czasy komunistyczne włącznie.

 

Andrzej Wajda, polski laureat Oskara, nasz wybitny reżyser, znany w Polsce i w świecie głównie z zaangażowanych filmów, takich jak „Ziemia obiecana”, „Człowiek z żelaza”, „Człowiek z marmuru”, wciąż aktywny zawodowo, ostatnio wyraził swój żal, iż nie nakręcił więcej filmów takich jak „Panny z Wilka”, czy „Brzezina”, o zwykłych uczuciach anonimowych ludzi.

T.S. Eliot, poeta angielski, po latach rezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, ma tysiące gorliwych wyznawców wśród intelektualistów w Ameryce i Europie, którzy znaleźli w jego „Ziemi jałowej” siebie i swoje życie wyjałowione wojną. A Elliot „Ziemię jałową” jak i wszystkie inne utwory napisał o sobie, o swoim trudnym związku z pierwszą żoną i był w tym tak bardzo prawdziwy, przekonujący artystycznie i (nie bójmy się tego słowa) uniwersalny, że stał się wyrafinowanym głosem swojego pokolenia, nie tylko w Anglii i Ameryce.

 

I taka właśnie jest rola prawdziwej sztuki. Być sobą, w sobie, we własnej kropli wody, w miniaturze wszechświata, własnym minerałem w sercu, aby, przypadkiem i nie, stać się dla innych takim, jakiego potrzebują w danym miejscu i czasie, ponad polityką, światopoglądem, religią.

 

Tak też jest z lekturą poezji Anne Carson. Nie mam pojęcia, którego kraju, okresu i sytuacji dotyczy „Sprawa przeciwko sprawie przeciwko poezji”, choć prywatnie chciałabym znać odpowiedź na to pytanie jako tłumaczka wiersza cytowanego tutaj i kilku innych jej wierszy. Przesłanie „The Case …” jest zawsze aktualne, ponieważ uczucie w nim zawarte jest prywatnym, dotkliwym wyznaniem poetki, że sztuka jest walką, czerwonym placem bitwy, jest „Autobiografią czerwonego”.

Czytam Carson, jej „Sprawę … ”, jej „Autobiografię …”, jej „Piękno męża” i nie odkrywam Ameryki, choć czuję w kościach prywatną eurekę. Czerwony kolor to ona, to artystka, poetka, podmiot liryczny, to prywatna golgota, ukrzyżowanie, piętno, stygmat, krew, całe arterie krwi, to kolor jednoosobowej drużyny bojowej.

To też ja. Widzę w swoim lustrze czasu czerwonoskrzydłego smoka Geryona z moją wieczną purpurą niedopasowania i niespełnienia.

 

(…) Jeżeli czerwony kojarzy ci się z przypadkiem lub z tym jak działa przypadek.

Jeżeli stopy krzyżują się w sposób, który sam się wciąga, wciąga analogie (Chrystus). (...)

Jeżeli czerwony jest kolorem banału.

Jeżeli czerwony jest najlepszym kolorem.

Jeżeli czerwony jest kolorem bólu sztuki.

Jeżeli Artaud jest banałem. (…)[5]

 

 

Krystyna Lenkowska

chyba rok 2005

 

 

 

 

Post Scripta

 

Dwadzieścia lat później potwierdzam swoje przekonanie o tym, że literatura piękna to głównie, jeśli nie wyłącznie, własne życiowe doświadczenie pisarza, poety, dramaturga. Na ogół też opis własnego życia – zerojedynkowy lub zmetaforyzowany, zdekonstruowany. Często też z fabułą wymyśloną lub skradzioną życiu – zawsze jednak z osobistym silnym uczuciem „nie do opanowania” włożonym do serc i mózgów symbolicznych postaci.

 

Jednak nieuprawnione było moje postrzeganie Kanady, a tym bardziej USA – krajów przyrodzonych Anne Carson – jako antypodów „skraju wyobrażalnego” jak to się przydarzyło na przykład Europie XX wieku, choćby w postaci Holokaustu. Takie patrzenie byłoby naiwne, niekompetentne, niesprawiedliwe.

Każdy ma prawo do poczucia własnej tragedii – czy to osobistej czy narodowej. I naiwnością byłoby sądzić, że po wojnie narodowowyzwoleńczej Ameryka nie zaznała swoich „czerwonych” traum i nie poczuła „przypalonej bomby i zagęszczonego zawrotu głowy”. I nie chodzi mi tylko o słynną datę 11 września 2001 roku, kiedy wydawało się, że zatrzymał się świat, a przynajmniej ten amerykański.

„Tryby warunkowe są dwojakiego rodzaju możliwe i niemożliwe” więc demokratycznie obdzielają swoją potencjalnością dobra i zła każdego człowieka bez wyjątku. I dzieje się tak wszędzie: w krajach biednych jak i mocarstwach; również w USA i Kanadzie. Z dnia na dzień, w erze kolejnej „zimnej wojny”, zastraszeni atomem, klęskami żywiołów natury, plagami niekontrolowanych chorób, podduszani oparami własnej cywilizacji, zagrożeni niekontrolowaną władzą w rękach technologicznych miliarderów, destabilizacją z trudem wypracowanych demokracji, rozprawiamy o „nieskończonych cząstkach samotności” i degradacji. I mimo wszystko wciąż, na szczęście, afirmujemy świat, każdy na swój własny sposób. Mam nadzieję, że w znaczącej większości coraz bardziej świadomi immanentnego braku wszelakich przywilejów, z geopolitycznymi na czele. 

 

 

KL / 2025

 

 

 

 



[1] Fragment wiersza „Sprawa przeciwko sprawie przeciwko poezji”, Anne Carson, tłum. Krystyna Lenkowska

 

[2] Fragment wiersza „Sprawa przeciwko sprawie przeciwko poezji”, Anne Carson, tłum. Krystyna Lenkowska

 

[3] „Sprawa przeciwko sprawie przeciwko poezji”

[4] „Autobiografia czerwonego”, Anne Carson

(…) Czy twojej matce nie przeszkadzało -

Signor! Coś twardego wylądowało

na jego plecach. Geryon zatrzymał się na środku chodnika

w Buenos Aires

ze wszystkich stron napierali ludzie i tłoczyli się wokół jego wielkiego płaszcza. Ludzie,    

                                                                                                                  pomyślał Geryon,

dla których życie

jest cudowną przygodą. Ruszył w tragikomedię tłumu. (…).

tłumaczenie fragmentu: KL

 

[5] Fragment wiersza „Sprawa przeciwko sprawie przeciwko poezji”, Anne Carson, tłum. Krystyna Lenkowska