FRAZA NR 3-4 (69-70) 2010 oraz "Na początku był las" I Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Augustyna Barana 2011

Augustynowi Baranowi na ekstremalną okoliczność życia i śmierci

 

Czy śmierć jako sprawa ekstremalna jest również taka w kontekście pamięci o pisarzu? Nie wydaje się ostateczną zapadką, kiedy tuż po pogrzebie zbiera się zacne grono przyjaciół-literatów i w stosunkowo krótkim czasie piszą, każdy z osobna i na miarę swoich talentów, okolicznościowy pean, epitafium lub czułe wspomnienie zasług pisarza na polu literatury i człowieczeństwa. Na dobry koniec Czegoś Ważnego i na dobry początek Czegoś Ważnego. Tak nakazuje piękny zwyczaj i elementarna przyzwoitość.

Na ogół, pośmiertna recenzja jest jednoznacznie pozytywna i nieco obszerniejsza niż te, których pisarz za życia wyglądał w napięciu, a potem doświadczał radośnie lub w rozczarowaniu lub, co gorsze, z ambiwalentnymi uczuciami. Serdeczność i, taka a nie inna, objętość tekstu są wpisane w formułę literackich pożegnań.

Zdarzają się przypadki kiedy materiał pośmiertny jest gromadzony zawczasu, jeszcze za życia pisarza, i w momencie jego odejścia staje się tak zwanym hot news, a jeśli ma grubość książki - bestsellerem, pod warunkiem, że ten pośmiertny dokument ma znamiona ekscesu, co zdarzyło się całkiem niedawno na przykład Ryszardowi Kapuścińskiemu. Nie dociekając prawd i obiektywności spojrzenia autora biografii, jak również etyczności sposobu ujęcia pośmiertnej rozprawy o wielkim polskim dokumentaliście, odnosi się wrażenie, że proza Kapuścińskiego, na szczęście, nadal żyje swoim życiem, moderato, nie doznawszy uszczerbku jako byt artystycznie pożądany, żywy i niezależny.

Najbardziej ekstremalną sytuacją jaka się może przydarzyć pisarzowi po śmierci, to milczenie. Ono, w pewnym sensie, unieważnia czas i energię poświęconą na pisanie, czyli też efekt tej pracy, a czasem nawet życie człowieka jako pisarza.
Jakże budujące są ekstremalne historie a rebours, kiedy dopiero po śmierci świat dowiaduje się o istnieniu wybitnego, unikalnego pisarstwa i domaga się go coraz więcej, z roku na rok, z epoki na epokę. Weźmy tu choćby za przykład poetów, Artura Rimbauda i Emily Dickinson, czy prozaików Brunona Schulza i Franza Kafkę. Geniusz literacki, z pomocą rodziny, upartych przyjaciół lub przypadku, zostaje wyciągnięty z lamusa (w przypadku Emily Dickinson, dosłownie ze skrzyni), odkryty przez koneserów, a potem odkrywany przez całe pokolenia uważnych czytelników na wiele różnych sposobów. Im bardziej frapująca literatura, tym sposobów więcej.

O tym wszystkim właśnie sobie myślę kontemplując pamięć o zmarłym niedawno prozaiku z Izdebek koło Brzozowa, przyjacielu, Augustynie Baranie, i utwierdzam się w przekonaniu, że należy tu podkreślić ekstremalność tego przypadku literackiego w kilku odsłonach.

Baran zadebiutował bardzo późno, za późno, bo w wieku 55 lat, nie licząc wielu opowiadań, słuchowisk radiowych i artykułów prasowych, opublikowanych w pismach literackich „na rubieżach kraju”, jak sam ironizował, i w almanachach „około konkursowych” od Bydgoszczy, przez Białą Podlaską, Nałęczów, Sanok, Szczecin, Włocławek, Płock, Radom, Częstochowę, Świdwin, Karczew, Lębork, Łódź, Siedlce, Wrocław, Gorzów Wielkopolski, Poznań, Gdańsk, Mielec, Rzeszów, Kołobrzeg, Chrzanów, Lublin, Grójec, Bartoszyce, Płock, Słupsk, Bełchatów, Kędzierzyn Koźle, Warszawę, Dąbrowę Tarnowską, Żabno, Starachowice, Świecie, Piotrków Trybunalski, Biedrusko po Sanok i Litwę. Zaskakująco długą listę swoich istnień w druku, wraz z nazwami klubów, nagród, konkursów, że wymienię tylko konkurs Koła Gospodyń Wiejskich w Starym Kisielinie i „Szukamy talentów wsi” w Węglanach, sam wymieniał w taki sposób, że natychmiast stawało się to jego prozą, Baranowym idiolektem, symbolem literackiego niespełnienia.

Po raz pierwszy usłyszałam o Augustynie Baranie z ust Stanisława Dłuskiego, poety z Dębowca. O tym, że w latach 90. nieznany pisarz z Izdebek opublikował swoją oryginalną prozę we Frazie, której Staszek był wtedy redaktorem naczelnym i że ma to pewne znamiona odkrycia. O odkryciu Barana i „Pizdebek” (tak sam Baran czule nazywał swoją wieś) może też mówić Andrzej Stasiuk, ogólnie wiadomo, że prześwietny i znany już w owym czasie pisarz, również znający się na rzeczy, zamieszkały w Wołowcu w Beskidzie Niskim. Podczas pierwszej wizyty w roku 1998, Stasiukowi towarzyszyła żona, Monika Sznajderman. Wkrótce, Andrzej z Moniką opracowali i „opubliczyli”, jak mawiał Abe (też sam tak siebie nazwał) w swoim Wydawnictwie Czarne, pierwszą książkę Barana pod tytułem „Głowa wroga”, zbiór mistrzowskich opowiadań „sztukmistrza z Izdebek”1. Od tamtej pory, Stasiukowie regularnie odwiedzali Augustyna, aż do końca.

Augustyn Baran był postacią kolorową, towarzysko znaczącą. Na ogół skromny i cichy, potrafił wyraziście wyrażać swoje kontrowersyjne sądy o świecie i ludziach. Miał lewicowe poglądy, nie lubił arystokracji. Pisał w liście „(…) nie lubię hrabiów. Błękitno krwistych strasznie nie cierpię. (…) Jestem spod znaku Szeli i ten ZNAK jest dla mnie zobowiązujący. (…))”. Upajał się historią Jakuba Szeli, który „rżnął panów i miał rację”. Klął jak szewc, ale w jego ustach wulgaryzmy stawały się nową mową wiązaną, jego prozą. Prawie zawsze były uzasadnione, zarówno w pisaniu jak i w życiu.
Nie da  się, kurwa, pięknie kląć, mawiał.

A jak Baran pisał recenzje literackie! To osobna historia. Oto fragment recenzji dotyczącej pisma literackiego Pracownia (nr 26). Jeśli były w tym, co napisał nepotyzm, swoista poprawność towarzyska, szowinizm, wulgaryzmy to i tak mniej ważne okazywało meritum, bo styl i ironia pisarza górowały nad każdym rzeczywistym faktem, który stawał się mało istotny wobec formy i oryginalnego, egzystencjalnego przesłania.

(…) W dobrym więc towarzystwie jest Krystyna z mojej Galicji. Coraz doskonalsza, pełniejsza poetka, nie popiskująca z kretowiska, lecz śmiało zachwalająca nie tylko „całą (swoją) dziurawość”. Całą siebie, także swego Kobiecego Ducha. Wielkiego, niepodległego.
        Na prawo od Krystyny – Sokrat Janowicz: kiedyś Plutowicz przetłumaczył i przysłał mi jego powieść Ściana. Przeczytałem, podarowałem jakiejś kobiecie – że to o miłości – myślała. Kobiety, chociaż myślą przed czasem, mądre są po fakcie.
         Nad Krystyną – duchem wiersza unosi się Bułat Okudżawa. Pomijam „bliskowschodnich” z Białorusi i Ukrainy, kolorowych z Afryki po portugalsku, podchodzę do Otwartej Skrzynki: ostrym poetyckim słowem bliźni Aga Zegier.
- Masz rację – mówię twardo: wiedza o Stalinie / nie ma znaczenia w osiąganiu orgazmu. Wystarczy być kobietą – rzucam na pożegnanie, zmierzając do poetyckiego misterium pamięci – prowadzonego przez Szwasta. To misterium poświęcone twórczości Wielkiego Szu. Przystaję na długo. Eseista mąci Szuberową kadź poezji wielką chochlą pełną pachnących powideł, wymieszanych już przez samego poetę na homogenizowaną maź z zachowaniem kryształów buntu przeciw Losowi, w strofach znanych Europie, Ukrainie i Ameryce Północnej, tej lepszej.
Sam odprawia to wielkie Misterium. Nikt więcej nie podchodzi, nikt go nie słucha, zasiedli w dalszych stronach Pracowni i gapią się. Szwast: perfekcja niemieckiego profesora – myślę. Kurewsko mądre. I słuszne to samotne misterium. (…)

Sam Augustyn, jako postać, był inspirującym tematem literackim. Stał się bohaterem wierszy, esejów, opowiadań swoich przyjaciół po piórze. Oto jak wszedł po raz pierwszy do mojego wiersza, który tu zacytuję bo, ciekawe jest, że Gustek natychmiast utożsamił się z jego figurą liryczną i wadził się z nią, na skutek czego powtórnie się urzeczywistnił w nowej wersji wiersza poprzez anegdotę, którą sam stworzył, a może odwrotnie.

Od guzowego lasu
pochyłą aleją chat domów
nieuświadomioną doliną
do jakiegoś nikąd
zaczyna się w Izdebkach
era kaczeńców.
Podobna do tej w której
małoletni Augustyn Baran
wracał co dzień znad Sanu
z kobiałką pełną
żarówek jak bańki mydlane.
Mniej więcej wtedy
powyżej nurtu
rozpoczęła się era
spływu zbędnych fragmentów
miasta.
Liche twarze w liszaju
cienia sumaka octowca
wyglądają
licha2

W pierwszej wersji zamiast „sumaka octowca” wstawiłam „sansewierię”, ponieważ w takim anturażu, podczas mojej pierwszej podróży do Izdebek, zapamiętałam stare kobiety w oknach. I te kwiaty doniczkowe, zwane popularnie szablami, wydały mi się naturalnym obrazem tego miejsca. Augustyn oburzył się jak tylko przeczytał wiersz po raz pierwszy. „Rozkazał” natychmiast wyrzucić sansewierię i zamienić ją nasumaka octowca, „którego w Izdebkach w chuj”, powiedział.
Potem napisał: (…) Tak, dziękuję Ci: wiersz z sumakami – GUTT. Te sansewierie afrykańskie strasznie się gryzły z Baranem, Sanem i Pizdebkami. Zrozumiałaś. Już byłem pewien, że nie zrozumiesz. (…)

W roku 2000, ukazała się druga książka Augustyna Barana, „Tau Tau”, w Wydawnictwie Dykcja we Wrocławiu. Czy znak Tau miał dla Augustyna Barana podobnie szczególne znaczenie jak dla św. Franciszka z Asyżu? Czy też za jego metaforyczną pomocą „podpisywał listy i rysował na ścianach cel” (celą dla Barana był na przykład jego „narożny pokój” i jego samotność, a on sam nazywał siebie ojczulkiem zakonnym Abe) ? Czyżby Baran, który w życiu i w literaturze podobnie otoczony ptakami i innymi zwierzętami, głównie domowymi, uczynił znak Tau, na podobieństwo św. Franciszka, wyrazem swojej tożsamości i symbolicznej misji? A może traktował symbol bardziej pogańsko, jako ochronę przed demonami? Czy raczej był on w Tau Tau, historii o cielesnej miłości do kobiety, symbolem odwróconym, obrazoburczym, strywializowanym, co byłoby, pozornie, najbardziej przystające do prowokacyjnej postawy pisarza? Nie zdążyłam go o to zapytać.

Ostatnią książką, pod tytułem „W pełni księżyca”, wydaną w Wydawnictwie Nonparel w Krośnie na początku roku 2004, którą autor zadedykował „Ludziom i prochom”, Augustyn cieszył się bardzo krótko. Ale cieszył się jak dziecko, wspomina Jan Tulik z Krosna, wydawca, przyjaciel Barana, sam świetny poeta i prozaik.
Tuż po Wielkanocy tego samego roku, Baran, na skutek udaru mózgu, stracił bezpowrotnie, jak się przekonywaliśmy, w ciągu ostatnich pięciu lat, odwiedzając go w coraz to innych przybytkach opieki medycznej i społecznej, nie tylko talent literacki, ale też zdolność samodzielnego funkcjonowania.
Nie dowiemy się już nigdy jak mogła się rozwinąć prozatorska kariera Augustyna Barana. Czy te trzy pozycje aby wystarczą aby Abe wszedł do kanonu literatury polskiej? Nie liczy się przecież ilość a jakość.
A może ważniejszy stanie się fakt przetrwania Barana jako osoby w pamięci przyjaciół i fanów?

Dwa lata temu zainicjowano  w Brzozowie festiwal o nazwie „Baranalia” jemu poświęcony. Dzięki inicjatywie i zaangażowaniu Andrzeja Stasiuka, Moniki Sznajderman, Damiana Kierka i ludzi z Brzozowa, odbyły się dwie edycje festiwalu z udziałem samego Barana (nie wiadomo na pewno czy z jego świadomym udziałem). W trakcie ostatniej z nich, Teatr „Tata” wystawił sztukę na motywach opowiadania Barana pod tytułem „Potarganie”, w reżyserii i w wykonaniu Damiana Kierka. Wiele wskazuje na to, że w przyszłości, ewoluująca formuła festiwalu skupi się na promowaniu młodej literatury polskiej. I choć zabraknie głównego bohatera, miejmy nadzieję, że nie zabraknie konsekwencji organizatorom, a władzom lokalnym ochoty i środków, dzięki czemu pamięć o Augustynie Baranie, pisarzu niepospolitym, przetrwa. Ta okazja stanie się regularnym i naturalnym pretekstem do czytania jego prozy. Będzie się czytać te trzy jego książki na krzyż (a co innego robimy z Schultzem?; czytamy dwa tomy opowiadań na krzyż i w koło Maciej) i słuchać anegdot z ust tych, którzy go mieli szczęście poznać. A Abe był chodzącą (po Izdebkach) historią swojego unikalnego stylu. Przypadek sprawił, że byłam jedną z wielu (a może nie aż tak wielu?) osób, którą Augustyn Baran obdarzył swoją paradoksalną uwagą i bogatą, nietuzinkową korespondencją, czyli prozą epistolarną. A oto, co tu najistotniejsze - fragment jego prozy par excellence opublikowanej w książce:

      Przeczytałem z kolejnego tomu dzieł Lenina „Tezy o chwili bieżącej”. Odkładam tom na lewo i wychodzę. Myję ręce w kałuży i uniesione do góry suszę w słońcu września. W narożnym pokoju od dawna nikt na mnie nie czeka. Omijam go. Wspinam się na wzgórze. Już powoli. W każdym razie wolniej niż przed dziesięciu laty, o wiele wolniej niż przed dwudziestu, trzydziestu, czterdziestu, stop.
   Sierść traw. Te wysokie, uschnięte wyłożyły się pod ogniem piorunów, złamał je wiatr ostatniej burzy, co przeszła nad wsią, wdarła się nocą do mojego pokoju i rozwiała poprzednie opowiadanie. Suchorosty trzeszczą pod stopą. Bose stopy czują każdą trawę, każdy jej umarły nerw. Od czasu, kiedy odeszła ostatnia kobieta, kiedy nie chciała przyjechać Alla, bo ktoś niespodziewanie do niej zawsze przyjeżdża i pozostaje – chodzę boso. Dopiero październik przestanie być łaskawy dla stóp, porani chłodem.
       Na wzgórzu błąka się słońce. Na dole hasają córeczki Grażyny z psem Bosmanem. Tomek wjeżdża na górskim rowerku na Słoneczne Wzgórze. Próbuje je zdobyć. Inne czasy, inne dzieci.
      Życie stoczyło się ze wzgórza. Słońce też gaśnie.3

A kiedy wszyscy Baranowi świadkowie powymierają, zostanie może, daj Boże (Baran by się uśmiał z naszych pobożnych życzeń; twierdził, że był niewierzący) tradycja „Baranaliów”, a przede wszystkim jego książki. Dla jednych to niewiele, dla innych - na przykład dla mieszkańców Izdebek - cały świat. Dobre choć co, mówią na Podkarpaciu.

W bodaj ostatnim liście do mnie, Augustyn, zwany Guściem, nieoczekiwanie napisał słowa, które wtedy wydały mi się antypodami Baranowej skromności.

(…) Niech WAM dobrze się dzieje. W każdym zakątku Ducha, Ciała i Domu.
Kłaniam się Wam, a każdemu z Was z osobna. Wiem, że mój ukłon jest Wam niezbędny do Egzystencji i poczucia Ludzkiej Esencji. Tak więc będziecie mi wdzięczni. Już jesteście.
Do zobaczenia się (…). Wasz baran. Wasz abe.

Czy zawarł w tym swój symboliczny, franciszkański element Tau, czy może przez afirmację własnej osoby Baran chciał zanegować siebie niczym w anty-heglowskiej dialektyce? – zastanawiałam się. Teraz, po około sześciu latach, myślę, że w tej dziecinnej wręcz szczerości, powiedział coś co ma jednak podskórnie wymiar ogólnoludzki i mistyczny zarazem. I nie chodziło wyłącznie o uświadomienie nam ważności jego osoby w naszym życiu. Chodziło (może) o Osobę, która j e s t  na podobieństwo wyższej instancji, super uważna na człowieka, w relacji z którą potwierdzamy swoje własne istnienie, istotność istnienia, poczucie esencji egzystencji.
A w nowym kontekście długotrwałej niemocy i śmierci Barana – chodziło mu (może), Czyjąś Ręką (może), o jakąś transcendentność, drugą stronę, której się wypierał, ale nie wyparł ze swojego pisania. Choć niewierzący, był Pisarzem z Bożej Łaski.

 

 

1. Andrzej Stasiuk, /w/ Wstęp, „Głowa wroga”, Wydawnictwo Czarne 1999, przedruk z Gazety Wyborczej z dnia 30.06.1998

2. „Era kaczeńców”  z tomu Pochodnio, różo, Wydawnictwo Nowy Świat 2002

3. „Turla” /w/ „Głowa wroga”, Wydawnictwo Czarne s.c. 1999