Wprowadzenie do Wieczoru Autorskiego w Warszawie, w księgarni „Czuły Barbarzyńca”, 21 maja 2005 oraz FRAZA, nr 1-2 (47 -48), 2005
Wojciech Kass
„...ta chwilość. Bez niej byłabym swoja własną świnką morską”
Są tomiki poezji, które po przeczytaniu, całkowitym lub pobieżnym, odkładamy tam gdzie wzrok nie sięga lub też od razu po lekturze wyrzucamy je poza nawias naszej świadomości, przestajemy o nich pamiętać. Są tomiki, które wzbudzają nas zachwyt, niektóre ich partie zapadają w nas głęboko aby w momencie, w którym się tego najmniej spodziewamy, znów dały znać o sobie, tomiki które odkładamy na półkę z książkami wartościowymi. Często po nie sięgamy, podczytujemy, wykorzystujemy, recytujemy przyjaciołom. Są wreszcie książki poetyckie, które zanim trafią do „nieba” lub „piekła”, długo leżą na naszym stoliku czy biurku jakby w czyśćcu. Dlaczego tak się dzieje, że pierwsza z wymienionych przeze mnie kategorii książek podlega tak szybkiej erozji? Ano dlatego, że są martwe, że martwy był już proces powstawania wierszy, że ten proces nie dość był napięty, a przecież stopień tego wewnętrznego napięcia towarzyszącego doświadczeniu i poznaniu poetyckiemu warunkuje siłę przekazu, dynamikę obrazów i metafor, żywotność i siłę języka.
W recenzji „Wierszy okiennych”, poprzedniego tomiku Krystyny Lenkowskiej pisałem, że słowo „okienne” koronuje doświadczenie egzystencjalne poetki. Konsoliduje się ono na linii, czy też na piętrach ona-oko-okno. Ten leksykalny tryptyk podczas lektury tomiku eksploduje na ona-oko-okno a części i odłamki tego wybuchu choć poszerzają horyzont jej poznania, jednocześnie tkwią w niej boleśnie niczym świadomość utraty jakiejś pełni, tożsamości, jedni.
Pisarz Tomasz Mann w jednej ze swoich wypowiedzi podzielił poetów na poetów oka i ucha. Pierwszych przypisał południu, drugich północy. To zbyt ogólne sformułowanie nie wytrzymuje próby czasu i chyba trudno je obronić w czasach gdy jakiekolwiek podziały w ocenie poezji wymagają zupełnie nowych instrumentów. Niemniej poetycki obraz swoją wyrazistość i konkretność zawdzięcza oczom. Oczy to ręce pisał Wolter. Oczy są zwielokrotnieniem rąk. Obmacują krajobraz, dzianie się, rzeczy, ludzi, zwierzęta. Obmacują cielesność świata. Ku tej cielesności rwą się oczy Krystyny Lenkowskiej, bo „życie jest dotykaniem żywych ciał i do żywego”. Tę cielesność widzi ostro i zarazem delikatnie, dosadnie lub z ironią, w zależności od tego, która z Person tzn. która „ona” tych wierszy domaga się w danej chwili uwolnienia, domaga się formy; dziecko – anioł, ten „ptak Boży z drzewka żywota”, ta zwierzęca, która „rzuca się na surowe mięso”, ta dzika z naszyjnikiem Tuaregów, ta namiętna, tańcząca i gorąca jak pochodnia, ta kokieteryjna kąpiąca się w wannie, ta refleksyjna i uważna w sklepie z porcelaną i jednocześnie chuligańska, ta samotna „od ciebie do mnie” i smutna „ w tym świecie – pustym dzbanie z Cumae”, ta co dyskretnie i zarazem wyzywająco patrzy na egzekucję gęsi, gęsi która równie dobrze może być dzieckiem lub kobietą i ta starzejąca się, bo staruszka w niej już się rodzi, już pęcznieje, już rozrasta – „jak ja teraz będę dotykać twojego ciała jej krogulczą piszczelą – zapytuje Persona wiersza „Ja – Ona’
Patrzenie i widzenie. Nie są to pojęcia synonimiczne. Patrzy wielu, widzą nieliczni. „Widzieć znaczy kochać. Kto nie widzi ten nie kocha” – pisze w jednym ze swoich esejów Krzysztof Karasek. Nie kocha – czyli żyje w ciemnych korytarzach ziemi, jest ślepym kretem. Do widzenia należy dochodzić, można się go nauczyć. Kto zobaczył ten pokochał. Karasek pisze również, że warunkiem zdolności widzenia są „drugie oczy, wzrok wewnętrzny”, co ja na własny użytek nazywam oknem. Oczy są przedłużonymi rękami. Okno natomiast przedłużonymi oczami. Jeśli więc piszę na wstępie o poezji martwej, to mam na myśli poezję, pozbawioną okna. Otwarcie się takiego okna w poecie uświadamia mu, że rzeczywistość – że każda jej rzecz, jest nieskończona, a podróż w tą nieskończoność jest podróżą w głąb obrazu. Dochodzimy więc do równania; oko-okno-obraz. Początkujący poeci mają ambicje unieść w swoich wierszach całe bogactwo obrazów świata, zmierzają się z nimi. Dojrzewając, mają niejasne uczucie, że to nie są ich obrazy, że dawno już są one własnością ogólną. Nabierają przekonania, że najważniejszych jest tych kilka, albo jeden, który od zawsze nosili w sobie i one tylko są warte aby je dopaść, wyłowić i wzbogacić nimi świat i innych. Jednym z takich obrazów u Krystyny Lenkowskiej jest ów anioł w wierszu otwierającym „Wybór Ewy”, którego w tytule nazywa pryszczatym, choć on i ona zarazem byli przecież obietnicą miłości. Drugim natomiast, pochodnia róża z wiersza zamykającego tomik, arcypięknego, omalże płonącego, który cały tańczy – życie w uścisku ze śmiercią, chwila z wiecznością, zmysłowość z etrycznością. Motyw róży przewijający się w poezji od jej zarania Lenkowska podjęła na nowo i wyszła z tego zwycięsko. Przytoczone wiersze to są te okna-obrazy, które się w niej otwierają, bo poeta tak naprawdę zaczyna się tam, gdzie swoje zamieszkanie mają byty niewidzialne. Otrzymują one kształt, kontur, zarys dzięki poetyckiemu widzeniu. Poeta wie, że świat zmarłych, świat z całym swoim epickim i dramatycznym inwentarzem rzeczy, ludzi, krajobrazów, który osuwa się poza teraźniejszość, choćby ten najbliższy, z dzieciństwa, pierwszej młodości, jest nieskończony, o wiele pojemniejszy od tego tu, obecnie istniejącego i choć brzmi to absurdalnie, te światy, są główna aortą poetyckiej antropologii.
Poeta z Mazur w „Pieśni wieczornej” tak pisze:
„W dole skarpy pomost jak rzucone na wodę cymbałki,
a z niego widok: na narodziny, życie i śmierć.
To musi nam wystarczyć: Zbierajmy więc siły na lauda,
z czego być może da się wyśpiewać godny tren.
Ten horyzont, tę perspektywę poznawczą zatacza w swoim dwujęzycznym tomiku wydanym przez Polskiego Instytut Wydawniczy także Krystyna Lenkowska. Tytuł tej książki „Wybór Ewy” da się czytać przynajmniej na trzech płaszczyznach. W nawiązaniu do biblijnej pramatki, która jak pisze Miłosz w „Traktacie Teologicznym” jest „delegatką natury” więc ściąga na mężczyznę „monotonne koło narodzin i zgonów”. Ustęp ten autorka zamieszcza jako motto swojego tomiku. Należy zapytać, czy rzeczywiście tak jest, skoro kobieta jest poetką i powołuje do życia poezję, która jest kulturą czyli anty-naturą. Poezję, która jest jedną z form transcendencji poprzez język poetyckiego widzenia i poetyckiego sensu oraz jedną z najbardziej porywających przygód poznawczo-estetycznych. Niewątpliwie tytuł zbiorku nawiązuje do tytułu powieści amerykańskiego pisarza Wiliama Styrona „Wybór Zofii”. Wziął się zapewne i z tego, że jest faktycznym wyborem - wierszy z poprzednich tomów i wierszy nowych w wersjach oryginalnych oraz w wersjach angielskich w znakomitym tłumaczeniu autorstwa Ewy Hryniewicz – Yarbrough.
Jaki jest ten krąg miłości i śmierci, którą zatacza autorka tomu? Narodziny są jedynie obietnicą, „obietnicą poranka” jak to określa Krzysztof Karasek, jaskrawego, perlistego i rześkiego poranka. Dalej to już nieskończone formy miłości i śmierci, krąg porywów i zgonów, zachwytów i rutyny, konwencji i inwencji, gorsetów i nagości, która też jest gorsetem, zaklęć i przeklęć, szamańskich czarów i rozsądku, magii i rozumu. Słowem rozpaczliwy dramat walki o miłość a jednocześnie własną niepodległość, autonomię i jeszcze spełnienie. Biblijne drzewo życia rozłupane zostało na dwie połówki – życia i śmierci. Obie połówki wciąż zakwitają w nieskończonych postaciach pędów i gałęzi, w nieskończonych postaciach obrazów, które wędrują przez nas i poetę, pojawiają się w snach i na jawie a potem odchodzą aby choć na chwilę zakorzenić się w innych lub gdzie indziej, w innej epoce czy krajobrazie. Są konkretne i są jak chimery, rzeczywiste i widmowe. Krystyna Lenkowska przeczuwa je, zaledwie muska lub dopada na gorącym uczynku albo to one ją przeczuwają, muskają lub dopadają brutalnie jak obcęgi lub nieznośnie jak obsesje.
Ze względu na Personę tych wierszy, a jest nią Ona, personę, która rozpaczliwie ale i z ironicznym dystansem zapytuje, kim właściwie jest, skoro odzywają się w niej głosy różnych typów kobiet a ich twarze odbijają się we niej jak w zmąconej i wzburzonej tafli jeziora. Ze względu na oczy tej persony uczące się coraz wyraziściej widzieć Ze względu na jej wewnętrzne okno, które jak sama wzmiankuje jest jeszcze „konspiracyjne”. Niemniej kiedy w swoim wierszu „Lekcja oprawy” pisze: - „Najbardziej dyscyplinuje mnie ta chwilość. Bez niej byłabym swoją własną świnką morską”, wiem, że zawierza epifaniczności, która jest natychmiastowym poznaniem, otwarciem tego okna na przestrzał, momentalnym jak podczas silnej burzy z deszczem. Ze względu na obrazy, którym chce dać szanse przedarcia się przez to okno. Z tych wszystkich względów piąty tomik poetycki Krystyny Lenkowskiej „Wybór Ewy” odkładam na moją półkę książek, które lubię. A kilka wierszy z tego tomiku już dzisiaj dokładam do mojej osobistej antologii.