FRAZA nr 4 (82) 2013

A dusza wciąż dosiada ptaków”, czyli poetyckie światy Krystyny Lenkowskiej


„Zadziwienie i zachwyt wytyczają nam pole/ widzenia”, natura wyrasta ponad nami i w nas wrasta zarazem epifanią zachwytu, pozostawiając nas „z okiem otwartym na oścież”. Te skrawki olśnień i estetyczne źródła ocalenia emanują z wierszy Krystyny Lenkowskiej zebranych w tomiku „Kry i wyspy”. Prawda w wymiarze subiektywnym, historiozoficznym i uniwersalnym, powidoki widziane ze statycznej perspektywy „okiennej” – jak to określa poetka – i te doświadczone w wędrówce, zapatrzeniu, jakiego doznaje homo viator.

Ocalenie w zwykłości, owym asylum swojskości i normalności, które ewokuje wiersz „Listonosz wraca do domu”, to pewna dystynkcja poezji Lenkowskiej, jej twórcze ustronie. Przytoczone na początku słowa z tego wiersza otwierają pole twórczych zauroczeń, stają się zadatkiem wizji nakreślonych sercem, okiem zewnętrznym i wewnętrznym, i Herbertowskim zgoła, ekspansywnym poczuciem smaku. Zacytowane słowa na temat oka z „okiennego” wiersza „Oko do nieba” nabierają uniwersalnego znaczenia – odnosząc się nie tylko do mikroświata tego wiersza, ale i do makroświata całego tomiku, który tchnie jakimś ciepłem, nawet gdy rozlewa się ono, wypływa od podmiotu lirycznego „pogodnego mądrym smutkiem i wprawnego w cierpieniu”.

Natura, kultura i pola subiektywnych zauroczeń podmiotu lirycznego to nie tylko sfery odniesień, ale także swoiste rejestry wrażliwości, wyspy ocalenia nienazwanej istności bytu. Owa subtelna eksploracja zachwytów jakże widoczna jest w impresyjnej wizji świata z wiersza „Nidzica-Olsztynek”. Mamy tu jakiś rozbłysk olśnienia naturą – świat odnajduje swoje początki, a człowiek przeczucie wiedzy o istocie rzeczy na przecięciu „nie wiem” i „wiem”. Wiersz „Kim jesteś” łączy impresyjny obraz z przeszłości z wejrzeniem w siebie, próbą wiwisekcji. Dar rejestrowania pamięci, przywoływanie barw ze wspomnień, nieśmiałych gestów okazywanych z nostalgią serca zostają tu niejako „wypogodzone” humorystycznym dopowiedzeniem, poskromieniem wzniosłości.

Poetyckie obrazy jakże często u Krystyny Lenkowskiej są ewokowane przez bardziej lub mniej odległe miejsca, zakątki świata. One z kolei niejednokrotnie prowadzą do polaryzacji czasu, diachronicznego i synchronicznego scalenia tu i teraz z przeszłością. Ta zgoła faustyczna chęć zatrzymania miejsca, momentu z nim związanego – jak w wierszu „Mały czarny kot w Dolinie Białego” – przymusza także do tworzenia. Czyni to w dodatku na przekór wielu twórczym próbom podejmowanym w przeszłości, owej postmodernistycznej pułapce przesytu literackich utrwaleń. Jakże jednak nie utrwalać owych metamorfoz natury i rodzących się wyobrażeń wpisanych w nieskończoność trwania lasu i nieba. Kilkakrotnie przywoływany przez poetkę Sandomierz powoduje „trzeźwe przewrócenie się” i powrót – wędrówkę ku średniowiecznym czasom. Otwieranie się na zachwyt przy zwiedzaniu kolejnych architektonicznych świadków przeszłości w wierszu „W Sandomierzu” prowadzi do podziwu dla trwania przeszłości w sztuce. Bo przecież „na wyciągniecie ręki/ są ucha igielne. do piękna i prawdy” – „wystarczy się tylko podnieść”. Wszechogarnianie świata, turystyczne pospolitowanie się z nim z wiersza „Wyspa Lavigny” prowadzi do swoistej reminiscencji, autorefleksji:

na pamiątkę został mi żagiel –
skrzydło – biały szkwał pamięci

po jednym z tych co wołali mnie
po imieniu a potem
nie mieli mi nic więcej do powiedzenia.

Ten fragment wiersza, jak wiele innych w zbiorku Krystyny Lenkowskiej, odkrywa ową jakość poetyckiej iluminacji, umiejętność skojarzeniowego ujęcia istoty, miary rzeczy.

Poszukiwaniu tych jakości, mierzonych lirycznymi i osobistymi zarazem olśnieniami, służy także przywoływanie w wierszach i dedykacjach licznych artystycznych koryfeuszy: od Emily Dickinson, Marcela Prousta i Johna Keatsa po zespół The Eagles. Metaforycznie ujęta wszechwładność muzyki, która żyje własnym życiem z wiersza „W kolorze malwy – walc Szopena” , łączy się z instancją ponadczasowego trwania. Kontrast osobowości, sił witalnych Szopena „na krawędzi śmierci” i George Sand, ujęty ze zgoła naturalistyczną brutalnością, dopełniony jest drugim – ludzkiej ułomności i wieczności wielkiego dzieła, które trwa przez pokolenia. Autorka tomiku znakomicie „wygrywa” owo pulsowanie żywotności, polskości i światowości, dosadności i wrażliwości. Bo wielki twórca czy geniusz często wybiera sobie niepozorną postać, swoisty kamuflaż. Dedykowany Eugeniuszowi Tkaczyszynowi-Dyckiemu wiersz „Dycio znaczy poeta” to opowieść o odkrywaniu poety w „niepoecie”. Niepozorna niezwykłość tytułowego Dycia, który „gotów wyrzec się poety w sobie” prowadzi do jakże mądrej, choć w świadomym zamyśle tautologicznie i składniowo niezdarnej konstatacji:

poeta nie wygląda na poetę
poeta jest poetą i już nikim więcej
jest.

Znakomity, nagrodzony I nagrodą w międzynarodowym konkursie „Seeking for e poem” w Sarajewie, wiersz „Oko Johna Keatsa w Rzymie” to poniekąd twórcze wcielenie zasady poetyckiej mimikry, jaką zdaje się stosować Krystyna Lenkowska. Czyniąc bohaterem lirycznym jakiegoś twórcę, poetka umiejętnie „absorbuje” jego poetykę, twórcze insygnia, by stać się po części nim i nie porzucać bycia sobą zarazem. A więc wtóruje na tej zasadzie Emily Dickinson w wierszu „Pisanie niepiękne”, Augustynowi Baranowi w utworze „Ach kochany Augustynie wszystko minie minie minie” czy Szymborskiej w „Nekrologu Wisławy Szymborskiej”. Tak jest też w przypadku udanej próby sensualistycznego ogarnięcia geniuszu i stanu przedśmiertnego Johna Keatsa. Jego oko, które z panteistyczną mocą ogarnia przestrzeń, przenika perspektywę, transmigruje, by celebrować przestrzeń i czas, dotrzeć do głębi, „źrenicy”, „jądra”. Mamy tu do czynienia ze wspaniałą percepcją, projekcją przestrzeni, rzymskich pejzaży, zabytków, która prowadzi do rekonstrukcji świata ab ovo.

52 wiersze z tomiku „Kry i wyspy”, podzielone na cztery cykle: „Na krze”, „Za-miast-O”, „Wyspa” i „Kraśki wiosenne”, w ciekawy sposób prowadzą czytelnika przez zakątki zauroczeń, pozwalają mu dryfować na fali skojarzeń, starają się go uwodzić wrażliwą wyobraźnią i szczyptą nostalgii. Zaglądamy choćby wraz z poetką do starego Sandomierza, który „jest planetą/ zanurzoną w wodzie i powietrzu/ falują mu anteny kościołów/ błyska okular Katedry”. Do tego nieziemskiego miasta z wiersza „Dziewczynka na krze” dociera tytułowa bohaterka liryczna „na róży/ wiatrów z ptakami/ kamieniami Sanu/ i Wisły”. Piękny obraz zdaje się pulsować autobiograficznym piętnem „dryfującego czasu”, który potrafi „przyszpilać”. Miasto niczym wyspa szczęśliwa, ostoja ocalenia – jak wiele innych, które rozsnuwają swój urok, przykładają pieczęć ponadczasowości na zwykłe trwanie, szukające w owej zwykłości mocy tajemnych.

Tomik Krystyny Lenkowskiej wszakże i z otulin realności potrafi wyzwolić ów liryczny rejestr bytu. „Nie tak chorzy/ żeby nie stać” z wiersza „W szpitalu” próbują w swym chorobowym trwaniu uciec od „stania/ w ciałach/ w kościach” w sferę zwykłych, nienapiętnowanych cierpieniem zachowań, a w „Gorącym uczynku” mamy iście Hrabalową wizję poszukiwaczy dziwnego uroku brzydoty, którzy admirują nawet obraz nieczystości po zimie i dosadnie ujęty „potok syfu”. W wierszu „Moi rodzice” w okowach paradoksu dojrzewa życiowa prawda: irytacja staje się źródłem bliskości żony i męża, albowiem potrzeba obwiniania, irytowania się na bliską osobę trwa nawet po jej śmierci i w jakiś sposób wskrzesza zmarłego. Niejednokrotnie poezja i prawda dojrzewają na krawędzi tego, co realne i mityczne – za przykład mógłby posłużyć wiersz „Bo wypadły mi okulary w grobowcu Nefertari”. W ów mityczny wymiar wkraczają nawet święcące w lesie wrzosy z wiersza „Widok 2012”, które wyczarowują utkany z marzeń królewski świat. Ich baśniowa metamorfoza w lampę dla królewskiej pary, przyodzianie lasu w królewskie szaty i rozesłanie dywanu ku przyszłości to misterium poetyckiej wyobraźni, rozlanie palety barw na płótno codzienności.

Zamknięty „historią okienną” z wiersza kończącego zbiorek, poetycki świat Krystyny Lenkowskiej odkrywa przed czytelnikiem całe bogactwo odkryć wyobraźni, intelektu i chwil lirycznych wzlotów. Ów wiersz „To nic to kwiat amarylis” przynosi jakąś sublimację uczuć, wyzwoloną między innymi przez ocalenie „dwóch pąków” przed gapiami, którzy odgadują „okienność motyli”, próbują przeniknąć kruchą intymność dwojga osób. Poetka ową poetycką zwiewność potrafi ocalić nie nadając jej wszakże piętna twórczego dominium i pozwalając wzrastać pośród tego, co zgrzebne, pospolite, codzienne. Bo poezja jest jak życie, któremu nieobce żadne doświadczenia, stany, zawody i wzloty. Życie, które zaplata się w codzienność i z niej wyzwala. Tytułowe „kry”, delimitowane czerwoną kropką nawet z imienia poetki na okładce, pozwalają wszak zmierzać ku wyspom nadziei, sensu, ocalenia i wciąż je odkrywać. A poezja – jak w pierwszym wierszu „Pisanie niepiękne” – może odmieniać swoją szatę, stroić się w słowa lub ascetycznie się ich wyrzekać. Właśnie ten interesujący wiersz i pomysł zainicjowania nim tomiku warto szczególnie uwydatnić. Mamy tu bowiem jakby dwa wiersze w jednym – ów bardziej rozbudowany wyłania się z „naddanych” słów, które zostały przekreślone. Właśnie, są to nie tyle alternatywne wersje wiersza, co odmienne, mimo pokrewieństwa, inaczej spuentowane propozycje poetyckie. Dyskusja o estetyce, poetyce została tu jakby połączona z praktyczną transfiguracją, zestawieniem dwóch podejść twórczych. Poezjowanie w stylu Emily Dickinson, Marcela Prousta czy raczej wsparta autorytetami, czytelniczymi i twórczymi auspicjami mistrzów droga Krystyny Lenkowskiej? Chyba najlepiej, aby sam czytelnik owe ślady na drodze zechciał odkryć, zbadać i uwierzył w słowa poetki z wiersza „Podróż ptakiem”: „a dusza/ wciąż dosiada ptaków/ coraz to bardziej ulotnych i leci/ do skutku”.


Ryszard Mścisz