ELEWATOR NR 37 (1 - 2 / 2023) styczeń / czerwiec

Marek Czuku

 

Własny balkon na świat

 

Krystyna Lenkowska, Balkon, Fundacja Słowo i Obraz, Augustów 2021.

 

Odchodzenie bliskich to niezwykle traumatyczny i bolesny okres w życiu każdego człowieka, z tematem tym mierzą się oczywiście również i poeci. Dość wymienić głośny tom Tadeusza Różewicza z 1999 roku pt. Matka odchodzi, który można by nazwać hybrydowym, gdyż zawiera oprócz wierszy, również małe prozy oraz fragmenty dziennika. Niedawno ukazał się nowy tom poetycki Krystyny Lenkowskiej, który dotyczy ostatniego okresu życia matki poetki. Autorka powiedziała w jednym z wywiadów, że „Balkon – [to] tom (de)liryczny ułożony fabularnie, napisany z punktu widzenia matki, która toczy agonalne boje ze swoją pamięcią, z sobą, córkami, współmieszkańcami mitycznego Geras, a przede wszystkim ze starością, z chorobami i odchodzeniem”.

Tu należy się kilka uściśleń. Po pierwsze: optyka Lenkowskiej jest zasadniczo odmienna od punktu widzenia autora zbioru Matka odchodzi. Można powiedzieć, że dużo jest tam samego Różewicza, jego stanów, odczuć, myśli, natomiast świat matki poznajemy jedynie z zewnętrznej relacji syna. Jawi się ona jako osoba skromna, cicha i pokorna. Lenkowska natomiast sporo „psychologizuje”, wczuwa się w wewnętrzny świat matki, a przy tym chyba nieco go koloryzuje. Jej matka jest osobą niepogodzoną, „nigdy [bowiem] nie zaakceptowała swojej starości i fizycznej niedyspozycyjności”.

Druga rzecz: dwuznaczność tytułu – wydaje się oczywista. Pierwszy balkon to okno na świat matki z jej Wieży M3, czyli z czasów wolności; drugi zaś, inaczej chodzik, to sprzęt podkreślający uwięzienie osoby starszej w niesprawnym ciele. No i po trzecie: Geras (w mitologii greckiej bóg starości) jest pseudonimem domu seniorów. Nieprzypadkiem też poetka nazwała swoją bohaterkę Maria Nyks. Bo Maria to chrześcijańska Matka Boża, a Nyks – matka Gerasa, a jednocześnie uosobienie nocy.

W tomie Lenkowskiej przeplatają się nawzajem fragmenty złożone kursywą – bez tytułów oraz wiersze opatrzone tytułami. Te pierwsze są na stronach parzystych, drugie zaś na nieparzystych. Teksty pochyłe mają charakter narracyjno-refleksyjny i są to początkowo dość pogodne obrazki/widoczki, natomiast wiersze zatytułowane – to już emanacja skłębionego świata wewnętrznego podmiotu, pełnego pretensji, fobii, żalów, zazdrości, złośliwości, ironii. Podmiotem obu tych rodzajów tekstów jest matka i można je czytać osobno bądź równolegle, bo jedne z drugimi dopełniają się oraz wzajemnie komentują, podkreślając jednocześnie dwoisty charakter osobowości bohaterki.

Wiersze z tomu Balkon układają się w konsekwentnie opowiedzianą historię. Z balkonu widać chłopców grających w piłkę i kosa śpiewającego na jabłoni. A potem małżeństwo staruszków, którzy „po obiedzie w stołówce / siadają razem na ławce / pod jabłonią”. Starsi ludzie kuśtykają, przekomarzają się, wspominają. A rano „dziewczyna pcha / wózek z babcią / młodzieniec / wózek dziecięcy”, i znowu kwili kos.

Tymczasem podmiot-matka krytykuje w myślach swojego zmarłego męża („Wyszłam za dziwaka”), którego oddała do Geras, bo miał Alzheimera, i zaraz potem umarł, o czym marzyła, bo chciała pojechać do Portugalii, do czego jednak nie doszło. Zaczęła się wtedy proza życia:

 

„potem nic się nie zdarzyło

poza operacją zatoki

reumatologią onkologią ortopedią

rehabilitacją chirurgią okulistyką

paradontozą

samotnością i nudą”

 

Matka poetki była lekarką, natomiast ojciec – romanistą i nauczycielem akademickim. Jak wyjaśnia Lenkowska, w matki „postrzeganiu świata humaniści nie kwalifikowali się do kategorii wybitności. Gdyby mąż był lekarzem, byłby w jej oczach kimś znacznie bardziej wartościowym”. Odchodzeniu ojca poetka również poświęciła zbiór wierszy pt. Tato i inne miejsca (2010).

Ponieważ schorowana kobieta nie daje sobie sama rady, córki załatwiają jej dochodzącą pielęgniarkę i kolejno kilka Ukrainek do opieki. Jednak matka pozbywa się ich bez wiedzy córek, bo „to koszmar kiedy obca po domu się kręci”. Uwolniona od Ukrainek dr Maria Nyks, geriatra, idzie w niedzielę elegancko ubrana do kościoła, żeby pokazać sąsiadom, że jeszcze żyje.

Dochodzi w końcu do złamania biodra i matka zaraz po operacji, z nowym biodrem trafia do Geras, razem z przyjaciółką Stachą, którą spotkało to samo. Teraz może tylko wspominać stare mieszkanie z jarzębiną za oknem, gdzie razem ze Stachą paliły LM-y. Była tam przecież księżniczką w Wieży. Mocno brzmi w tym miejscu parafraza modlitwy:

 

„choraś Mario

łaski pusta

pan cię opuścił

przeklętaś ty między niewiastami

i przeklęty owoc żywota twojego córka”

 

Nie można jednak powiedzieć, że w Geras nie ma życia, bo swoich seniorów stale odwiedzają krewni, a bohaterka ma koleżankę, z którą razem palą „cieniasy”. Jednak nic jej się nie podoba i ma do wszystkich pretensje. Czuje, że wszystko wokół niej ma zapach kadzidła: jedzenie, mydło, papierosy („to pewnie znak że / zamorski król / już blisko”). Do siebie też podchodzi z sarkazmem: »nazwa „Siwe włosy” / firma „Samo życie” / numer 85+ / nie spłukuje się / płatne barterem«.

Nadchodzi wyczekiwany bal lekarzy w Dworze Krasickich, ale i tu spotykają ją klęski. Jej były szef i sympatia – Olo dogryza jej, że jest na gar kuchni, jak by nie miała dzieci. Maria Nyks bardzo przeżywa te słowa-sztylety, by na koniec się przewrócić i doznać przezkrętarzowego złamania kości udowej. Zaczyna się tym samym ostatni etap.

Najpierw w szpitalu wkręcają jej w udo szynę, a potem w Geras spada w nocy z łóżka i leży tak zziębnięta do rana. Niezwykle istotne stają się teraz różne ciecze, jak deszcz, woda, ślina, mleko, pot, mocz, łzy. Kontakt z matką jest coraz trudniejszy: „przysłali psychiatrę pogoniłam / mówią że trzeba się w końcu umyć / zapisali furaginę na pęcherz / i psychotropy na głowę”. Przemawia przez nią złość: chce po śmierci straszyć córki za to, że są młodsze od niej. Ale też nachodzą ją miłe wspomnienia: „mieć / własny balkon na świat / to cud”, gdy rano świeci słońce na rajską jabłoń za oknem.

Krystyna Lenkowska powiedziała w przytoczonym wyżej wywiadzie: „nie miejmy złudzeń – nie ma pięknego umierania”. Śmierć jest banalna w swojej nieuchronności. Po głowie matki kołaczą się myśli: „wyszłam w kosmos / jak w noc / (...) / a tam nic tylko ciemność / (...) / nic otulało mnie / i prowadziło do nic”.

Ostatnia strona, wiersz Koniec. Poza tytułem nie ma tam nic.