„A w niedalekim Rzeszowie” Marek Rapnicki w: ALAMANACH PROWINCJONALNY nr 33, kwiecień 2021

Najlepiej jest dostać Nobla. Wtedy znają Cię nawet Ci, co poprawiali maturę z polskiego. Inaczej trzeba czekać na szczęśliwy traf. Taki właśnie spotkał gospodarza tej półki. Mam w rękach książkę poetki z Rzeszowa, miasta nad Wisłokiem. Niedaleko za plecami Bieszczady, Łemkowszczyzna, ale o tym będzie później… Daleko-niedaleko, a gdy się otwiera taki tomik, robi się blisko, chwilami – bardzo blisko, przynajmniej w sferze składni. Zbiór pt. „Kiedy byłam rybą (lub ptakiem)” to mikstura mocno wytrawna, niewykluczone, iż ważona w dymie torfowym. Jakie jej składniki? To głos z lapidarnej, pozornie „suchej” prowincji Szymborskiej, albo nawet Lipskiej. Wiersze, w których próżno szukać lirycznej słodyczy, podlizywania się czytelnikowi zgrabnym rymem, perskim okiem pseudo-porozumienia. Krystyna Lenkowska składa relację, może nawet – raport; ów raport jest bezkompromisowy, w tym sensie, że stara się objąć całość zagadnienia, które zostało sprowokowane spacerem, wyjazdem, wspomnieniem, wiedzą pokoleniową. Szorstkość, sarkazm, dużo sarkazmu. A pod nim morze czułości, skrywanej, a przez to jeszcze bardziej wymownej. O, tak jak w wierszu „Biały czarny Kraków”:

(…)
i nikt i nic nie upada
oprócz dwóch przypadkowych manekinów
pod sklepem
i biała gwiazda już nie spada
jak kiedyś spadała na poziomą noc

czarną

od kilku szarych tajemnic.

Czujność? Bezmierna. Inteligencja? Z Doliny Krzemowej. Poetka nie rzuca słów na wiatr, ona je ryje, w naszej wrażliwości, w naszych sumieniach, szuka sposobu, aby porozumieć się w i s t o t n y m ; żadne tam gadka szu szu szmatka (Słonne). Tu chodzi o to, aby dać świadectwo prawdzie. Boże broń! Autorka unika patosu jak… Miejsce wielkich słów zajmują szczegóły, wycinki, drobne kwiatki, o… rudbekia jedna/ roztocznica naga (Roztocznica jedna!). W tej kapitalnej elegii na wygnanie Łemków rolę drogowskazu, wyrzutu sumienia spełnia niewielki polny kwiat, rutbekia właśnie. Żółty znak, że czyjeś oczy na to złociste a skromne cudo patrzyły.

Dowcip i swego rodzaju narracyjny spryt osładza nawet strony, na których Krystyna Lenkowska wyrusza na prywatną wojnę, dając upust swym sprzeciwom politycznym, idę o zakład, że jest przekonana – moralnym (O! piersiach ciężkich na cienkich nóżkach, Ludu). Mijam ze zrozumieniem szydercze strofy, aby niedaleko znaleźć się w Chinach i połykać ze smakiem taką opowieść:

Nawet w Hanghzou
gdzie góry milczą dyskretnie
choć widziały niejedno

gdzie słońce wyleguje w ogrodach
(…)

Nie byliście w Chinach? No to jesteście! Mistrzyni skrótu, zaraz potem, wprowadza nas w swoją rozmowę z dawną miłością (W Nigdzie) i ten monolog wypowiadany wobec zmarłego chwyta za gardło, po prostu! Potem jest jeszcze smaczniej! Potem jest „Zimowa fizyka nad rzeką”; nie ma co cytować, bo trzeba by przepisać wiersz; w każdym razie bohaterka liryczna wychodzi na spacer „w szarych walonkach”… Więcej nie zdradzę!

Poetka buduje swój wiersz ze słów mowy potocznej – jak się rzekło, żadnych udziwnień i rumieńców – ale w nadzwyczajny sposób dynamizuje brzmienie tekstu, skurcza go i rozpręża, aby mógł ujawnić „swą demiurgiczną moc”, jak napisał we „Frazie” (Nr 2/2018) Janusz Pasterski. Prawda! A mój ulubiony wiersz? Jest na stronie 75.

Krystyna Lenkowska, Kiedy byłam rybą (lub ptakiem), Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Kraków 2020.